Nie byłam sama w domu.
Na drugim końcu kanapy siedział Willie. Ja sie przytulałam do
poduszki, on do butelki piwa, z której powoli leniwie sączył
alkohol. W telewizji grali powtórki jednego z brytyjskich seriali
kryminalnych, wystarczająco wciągający byśmy nie przełączali
dalej kanałów od jakiegoś czasu. W przeciwieństwie do nieco ponad
tygodnia wcześniej, ekran mojego telefonu nie podświetlał się co
kilka minut. Nie byłam przyklejona do kamery internetowej laptopa.
Nie śmiałam się do słuchawki. Było cicho.
- Jesteś w domu jutro
przed południem? - spytał w pewnym momencie, podczas przerwy na
reklamy. Pokręciłam głową, zanim cokolwiek odpowiedziałam.
- Mam spotkanie o
dziewiątej, potem muszę pojechać do agencji. A co? - zerknęłam
na niego, układając inaczej głowę na wielkiej poduszce. Wygodniej
podkurczyłam nogi i przełożyłam laptop z kolan na materiał sofy,
tuż obok.
- Kurier miał przyjechać
z dokumentami z pracy. Dobra, może się z nim umówię w biurze
jakoś. - mówił.
- Odebrałabym, ale
pewnie nie zdążę.. - powiedziałam, zanim przeciągle ziewnęłam.
Ciaśniej zwinęłam się w kłębek, naciągając rękawy bluzy na
dłonie. Stopy wcisnęłam w szpary między poduchami kanapy i
przetarłam zmęczone oczy.
- Spoko, nie przejmuj
się. Jakoś to załatwię. - mruknął, machając na to ręką.
Kolejne kwadranse
spędziliśmy tak samo, ja jedynie przykrywałam się kolejnymi
warstwami poduszek i leżącego nieopodal koca, pozwalając co chwilę
swoim oczom na odpoczynek. Ocknęłam się ze zmęczonej,
kilkuminutowej drzemki w momencie, gdy usłyszałam rozmowę
telefoniczną. Willie nie siedział obok mnie, tylko krążył po
kuchni, na pewno przyciskając urządzenie do ucha. Przyciągnęłam
ręce do twarzy by przetrzeć oczy i wyciągnąć się odrobinę,
przez chwilę nie podnosząc nawet głowy. Kątem oka zauważyłam,
że telewizor już jest wyłączony, więc próbowałam na ślepca
znaleźć telefon gdzieś dookoła miękkiego kłębka, który z
siebie zrobiłam.
Miałam cichą nadzieję,
że coś przespałam. Chciałam spojrzeć na ekran i zobaczyć
cokolwiek poza tapetą i godziną. Wiadomość, nieodebrane
połączenie, powiadomienie. Cokolwiek świadczącego o jakimkolwiek
ruchu z jego strony. Przeliczyłam się zapamiętując tylko, że
jest dwanaście minut po północy, a my dalej tkwimy w milczeniu.
- Dobra, trzymaj się
stary. Dobrej gry jutro. - usłyszałam z korytarza. Odrobinę
wychyliłam głowę, ale niestety nie za bardzo, bo powstrzymał mnie
tępy ból. Ten sam, który zapowiadał gorączkę. Może to jednak
zmęczenie? Mimo potrzeby wstania, wtuliłam się mocniej w poduchy i
posłuchałam chwilowej potrzeby mojego organizmu. - Kurwa, obudziłem
cię? Przepraszam. - zerknął na mnie i podrapał się po karku,
zmieszany.
- Nie, nie. Nie twoja
wina. - słabo się uśmiechnęłam.
- Idź do łóżka,
młoda. Wymęczysz się na tej kanapie. - ponaglił, zanim przeciągle
ziewnął.
Powoli zaczęłam
odkopywać swoje ledwie żywe kończyny spod ciepłych warstw i z
ciągnącym się bólem mięśni, podniosłam się do pozycji
siedzącej. Złapałam się za głowę, nie mogąc pozbyć się
nieprzyjemnego uczucia i wręcz zdając sobie sprawę, że moje całe
ciało zaczyna działać pod jego wpływem.
- Dobrze się czujesz? -
spytał, robiąc dwa kroki w moją stronę. Ściągnęłam brwi w
zastanowieniu, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
- Chyba tak, tylko
zmęczona.
Oboje zebraliśmy
wszystkie swoje rzeczy z kanapy i stolika i zgasiliśmy światła,
zostawiając jedynie lampki w korytarzu. Powoli snułam się w stronę
sypialni, ściskając pod pachą laptop i w dłoni telefon, na który
co chwilę zerkałam. Słyszałam, jak kilka kroków za mną brunet
skręca do siebie i chwyta za klamkę.
- Willie? - mruknęłam,
odwracając się do niego w ostatniej chwili. Zagryzłam niepewnie
wargę, wiedząc już co za chwilę powie. Ale potrzebowałam
pewności, chciałam o tym się dowiedzieć od niego samego. Zerknął
na mnie w pół kroku w swoim pokoju i kiwnął głową, żebym
mówiła. - Rozmawiałeś z Niallem, prawda?
Patrzył na mnie przez
chwilę, zanim spuścił wzrok na panele i głęboko westchnął.
Przestąpił z nogi na nogę i znów skupiając swoją uwagę na
mnie, przytaknął.
Święta w domu
zawsze były czymś, co mnie uszczęśliwiało. Nie dość, że
mogłam sprawić tym przyjemność rodzicom, to i oni okazywali swoją
niemałą radość z tego, że spędzę z nimi kilka dni podczas
Wielkanocy. To miało być też pierwszych sześć dni rozłąki
między mną a Niallem, biorąc pod uwagę nasze dość długie,
wspólne wakacje.
Oboje byliśmy ciągle
pod telefonem. On chciał wiedzieć co u mnie. Co podjadam, jak mama
się czuje, co z tatą oglądamy, kto z rodziny przyszedł na obiad.
Bez przerwy pisaliśmy do siebie, poza wieczorami - to był czas,
kiedy ja już za bardzo byłam zmęczona ciągłymi rozmowami i
wcześnie kładłam się spać, a on wychodził spotkać się ze
znajomymi.
Na początku oboje
mieliśmy w głowach myśl, że każde z nas będzie z rodziną
podczas Świąt. Ja w Polsce, a on u mamy lub taty. Miał się z
nimi dogadać i spędzić sobotę, niedzielę lub poniedziałek z
rodzicami. Uspokoiło mnie to, bo pomimo bycia w dwóch różnych
miejscach, mogliśmy spędzić ten czas jak należy. Jeszcze nie
wspólnie, ale z bliskimi.
Uderzył we mnie
Poniedziałek Wielkanocny. Wiedziałam, że wcześniej nie dogadał
się z rodzicami i do nikogo nie pojechał, jedynie kolejny dzień z
rzędu na piwo z kolegami. Dlatego gdy zerknęłam przypadkiem na
portale społecznościowe i jako pierwsza rzecz tego dnia usłyszałam,
że Niall Horan spędza Wielkanoc nie tylko na imprezie, ale też w
domu przed telewizorem i z zamawianą chińszczyzną, coś mnie
ukłuło.
Dlatego zadzwoniłam.
- Co tam, mała? -
przywitał mnie w ten sposób. Uśmiechnęłam się przelotnie na
dźwięk jego głosu, gdy pomagałam mamie sprzątać naczynia ze
zmywarki. Zajęłam się układaniem sztućców, by nie ryzykować
żadnego z ceramicznych talerzy, gdy mam wolną jedynie jedną rękę.
- I co, nie pojechałeś
w końcu nawet do mamy? - spytałam.
- Nie, nie mogliśmy
się dogadać. Późno mi odpisała wczoraj, a ja już byłem z
Williem i Laurą w klubie, czekaliśmy na resztę aż dojadą do nas
z koncertu.
- Jak było? -
rzuciłam. Pominęłam temat, który chciałam również poruszyć.
- W porządku, całkiem
dobrze grali. Spodobałoby ci się, przyjemna i skromna kapela. Tylko
potem długo piliśmy po ich muzyce. - zaśmiał się cicho, więc
próbowałam odwzajemnić wesoły nastrój.
- Trochę jednak
mało.. świątecznie. Wczoraj była Wielkanoc.
- Zdarza się. Właśnie
jem czekoladowe jajko, więc się liczy. - odparł. Nie do końca o
to mi chodziło.
- Może mogłam
wcześniej przylecieć? Nie siedziałbyś sam.. - zaproponowałam.
- Nie przejmuj się,
Ann. Wszystko gra. Zaraz jakiś film włączę, póki chłopaki nie
dadzą znać, czy dzisiaj też coś robimy.
- No dobrze. Ale
pamiętasz, że jest Wielkanoc? - mruknęłam.
- No pewnie..
- Właśnie. Trochę
mi przykro, że nie spędzisz ich z nikim z rodziny, nie ma
obiadu...- mówiłam, a łyżki i widelce pokolei lądowały we
właściwych przegródkach. Zmarszczyłam brwi myśląc o tym, że
siedział sam przed telewizorem.
- Annie, nic się nie
stało. - Zaśmiał się. - Posiedziałem w domu, na trochę
wyszedłem i tyle. Nie jest mi źle. Tak jak powiedziałem, zdarza
się. Nie myśl o tym aż tyle.
- Ale jesteś sam, w
święta..- nie dawałam za wygraną. Zależało mi na nim za bardzo.
- Nie pierwszy raz.
Wyluzuj, kochanie. - mówił, dość pewnym siebie i zrelaksowanym
głosem. Oparłam się biodrem o blat kuchenny i przestałam układać
noże, by lepiej skupić się na jego słowach.
- Niall.. - jęknęłam,
smutna i niezadowolona.
- Serio, nie ma
tematu. - Nie było tematu. Są Święta i nie ma tematu. Nie ma
tematu? Jak może go nie być?
- Niall. -
Powiedziałam już pewniej, wyraźnie nie uśmiechnięta. - Myślałam,
że..- przerwał mi ciężkim, pełnym irytacji westchnięciem.
- Co myślałaś?
- Traktujemy siebie
jak rodzinę. Rodzina nie jest sama w Wielkanoc, nie je kiepskiego
jedzenia od Chińczyka i nie leczy aspiryną kaca, chyba że po
drinkach z którymś z wujków. - Powiedziałam zła i na jednym
oddechu. Mama aż zamarła i spojrzała na mnie, zmartwiona moim
tonem. Obdarzyłam ją szybkim półuśmiechem i odsunęłam się od
blatu, wędrując głębiej do jadalni.
- Bez obrazy Annie,
ale to u ciebie tak wyglądają Święta. Nie u mnie. - odpowiedział.
Nie odzywałam się
przez chwilę, zbyt zdumiona tym co się działo. Naprawdę graliśmy
w takie karty? Moje zmartwienie zamieniło się w coś, co nas oboje
rozzłościło? Brzmiał na zniecierpliwionego i zmęczonego rozmową,
niezadowolonego z tego o czym z nim rozmawiam.
- Odpuść, Ann. Nic
się nie stało. Siedź sobie w domu i wyluzuj. Poradzę sobie. Nie
jestem dzieckiem. - dodał po chwili mojej ciszy, na co od razu
zareagowałam.
- Nie powiedziałam,
że jesteś dzieckiem. - faktycznie, nie powiedziałam. Nie ukrywam,
miałam ochotę.
- O Boże, Ann,
wiem... - zdenerwował się i westchnął. - To nie ma sensu, po
prostu idź zjedz, nie wiem.. - zastanowił się, pufając przy tym.
- Zjedz sernik i nie przejmuj się mną. Jesteś w domu, martw się o
mamę.
Naprawdę miałam go
tak zostawić? Tego dzieciaka, nie rozumiejącego o co mi chodzi?
Potraktowałam go ciszą. Przez dobrych kilkanaście sekund
słuchałam, jak ciężko oddycha i ogląda telewizję. Słuchałam
milczenia, którego czasami nie lubiłam. W tamtej chwili,
nienawidziłam.
- Myślałam, że
traktujemy siebie jak rodzinę. - mruknęłam po kilku chwilach.
- Może skoro nie
spędzamy razem świąt, to nią nie jesteśmy. Smacznego.
Rozłączył się.
Zostawił mnie samą na linii, która w końcu się zerwała.
Odsunęłam od ucha telefon i wpatrywałam się przez chwilę w jego
zdjęcie, zapisane przy numerze telefonu. Czułam, jak czoło mi się
marszczy z niezadowolenia . Serce wciąż szybciej bije, nie
zapominając ani na ułamek sekundy o słowach, jakie chwilę temu
padły. Wysunęłam sobie krzesło, by usiąść przy idealnie
przyozdobionym i świeżo nakrytym stole. Opadłam ciężko plecami
na oparcie, wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń przede mną.
Słyszałam jedynie
tępe bicie pod moim mostkiem, perfidnie nieustające i hałaśliwe.
To
była bardzo bezsenna noc. Jedna z kolejnych, tym razem jednak
wyjątkowa. Zgodnie z zegarkiem w moim telefonie, spałam całe dwie
godziny i sześć minut. Przez resztę czasu ściskałam na śmierć
i życie moją kołdrę, przytulałam do twarzy poduszkę, a ręce
topiłam w długich rękawach ciepłej bluzy.
Gdy
budzik zadzwonił nie miałam siły podnieść ręki, żeby go
wyłączyć. Przeczekałam aż sam się przestawi na drzemkę, by
dopiero wtedy próbować dosięgnąć do drugiej strony łóżka.
Oczy mnie bolały, ale nie tylko one. Moje gardło roiło się od
ostrych szpilek, które wywoływały ból przy każdej próbie
przełknięcia śliny. Chciałam podnieść się do pozycji
siedzącej, by w końcu wstać, jednak nie mogłam. Zakręciło mi
się w głowie, ręce mi się zgięły w łokciach, więc na nich
zostałam. Ledwo trzymałam głowę w pionie, rozglądając się po
pokoju. Nieco przytłumiona świadomość i specyficzny ból głowy
przypominały mi o tym, jak wygląda gorączka. To już nie było
zmęczenie, po prostu się rozchorowałam.
Kolejną
nieprzyjemną informacją tego dnia było to, że bezskutecznie
przeszukiwałam spis kontaktów w moim telefonie, szukając numeru do
przychodni, w której ewentualnie by mnie przyjęli. Nie chodziłam
często do lekarza, więc gdy naprawdę potrzebowałam zamówić
wizytę, korzystałam z prywatnej placówki, do której zapisany był
Niall. Zawsze miałam go na wyciągnięcie ręki lub w odległości
swobodnego wysłania wiadomości, niestety nie tym razem. Kolejny
dzień ciszy między nami sprawiał, że nie chciałam go prosić o
pomoc. Powinnam, ale nie chciałam.
Słyszałam
za drzwiami poranną krzątaninę Williego, który niedługo zbierał
się do pracy. Ciężko westchnęłam i zerkając raz jeszcze na
telefon, zdecydowałam się spróbować uzyskać pomoc od niego.
-
Willie? - starałam się zawołać jak najgłośniej, żeby mnie
usłyszał. Opadłam głową na poduszki i przekręciłam się na
bok, w stronę drzwi. Gdy pierwsza próba nie zadziałała, a jedynie
wzmogła mój ból gardła, postanowiłam drugi raz krzyknąć a
później dać sobie spokój.
- Co?
- odkrzyknął, zdaje się że ze swojego pokoju, bo całkiem dobrze
go słyszałam. Dobrze, jak na raczej szczelne drzwi.
-
Chodź tu! - ostatnimi siłami wycisnęłam ze swojego gardła, po
czym przymknęłam na chwilę powieki z wysiłku.
-
Czysty teren? Nie chcę zobaczyć czegoś, czego nie powinienem. -
mówił głośno, na co westchnęłam. Nie byłam naga, wręcz
przeciwnie, opatuliłam się bluzą i przykrywałam się jeszcze całą
kołdrą. Nie rozrzucałam ubrań byle gdzie, więc nie miał szans
potknąć się o moje majtki. - Wchodzę. - powiedział znowu, gdy
nie usłyszał nic ode mnie. Drzwi uchyliły się, on powoli zajrzał
głową do pokoju i długo mnie nie musiał szukać.
- Czy
mógłbyś.. - zaczęłam, ale musiałam odkaszlnąć, żeby brzmieć
lepiej. - Potrzebuję numer do lekarza.
-
Woah, okej. A ty nie masz? - pokręciłam przecząco głową, nie
mając siły się odzywać. - No dobra, tylko że ja chodzę w
zupełnie inne miejsce, niż wy. Nie możesz poprosić Nialla? -
mówił, wchodząc kilka kroków w głąb pokoju. Widziałam, że
czuł się niezręcznie, w końcu nie codziennie jest sam na sam ze
mną, która potwornie źle się czuje.
Na
propozycję fatygowania blondyna, zbladłam również wewnętrznie.
Spuściłam wzrok i przymknęłam na chwilę powieki, bardzo nie
chcąc tego robić. Usłyszenie jego głosu mogło się różnie
skończyć.
-
Ja.. - zaczęłam, nie wiedząc dokładnie co powiedzieć.
Westchnęłam ciężko, nie mając siły walczyć z jego karcącym
wzrokiem. Oboje musieliśmy zdawać sobie sprawę, że zwlekanie jest
dziecinadą. Potrzebowałam kontaktu z lekarzem i to powinno być dla
mnie priorytetem.
-
Annie, ja się w wasz biznes staram nie wtrącać, ale.. - powoli
tłumaczył. - Ogarnijcie się w końcu, co? - zaproponował. - Za
jakieś dwadzieścia minut muszę wyjść, jeśli do tego czasu
czegoś będziesz potrzebowała, to krzycz. - skończył, wychodząc
i przymykając drewniane drzwi.
Pamiętałam
o różnicy stref czasowych, ale nie chciałam wysyłać wiadomości.
Wolałam postąpić samolubnie i wykorzystać rozmowę telefoniczną,
żeby przy okazji go usłyszeć i upewnić się, że u niego wszystko
w porządku. O ile moja wiedza geograficzna nie została uszkodzona
przez gorączkę, u niego dochodziła druga w nocy. Istniało
pięćdziesiąt procent szansy, że jeszcze nie poszedł spać.
Wyplątałam więc moją chłodną dłoń spod kołdry i chwyciłam
telefon, wpisałam numer szybkiego wybierania i nie czekałam długo,
zanim dało się słyszeć kolejne sygnały oczekującego połączenia.
-
Hej. - zabrzmiał w słuchawce po czterech sygnałach. Albo nie miał
obok siebie telefonu, albo zastanawiał się chwilę, czy powinien
odbierać. Miał odrobinę zachrypnięty, zmęczony głos.
Momentalnie szybciej zabiło mi serce, bo tak długo go nie
słyszałam.
-
Obudziłam cię? - spytałam cicho, nie chcąc nadwyrężać gardła.
Cicho odkaszlnęłam, chcąc pozbyć się zbędnej i niezdrowej
chrypy. Słyszałam po drugiej stronie szelest materiału, tak jakby
podnosił się w pościeli, albo zdejmował z siebie jakieś ubranie.
-
Nie, dopiero miałem się zbierać do łóżka. - mruknął, po czym
zapadła między nami cisza. Słyszeliśmy jedynie swoje oddechy,
prawdopodobnie otwierane usta ale w końcu nie wypowiadające żadnych
słów. Ścisnęłam mocniej poduszkę, na której leżałam i
zamknęłam na chwilę oczy. Coś mnie w środku ściskało, gdy
oboje nie wiedzieliśmy co robić. - Wszystko w porządku? - dodał w
końcu, poprzedzając zdanie odchrząknięciem.
-
Um.. - nie widziałam już sensu w błądzeniu między prawdą a
łagodnym owijaniem w bawełnę. - W zasadzie to nie. Potrzebny mi
jest jakiś kontakt do lekarza.
- Do
lekarza? - zdziwił się od razu, odruchowo, odrzucając w niepamięć
jakąkolwiek niezręczność lub ciszę. - Coś się stało?
Martwił
się. Rzucał pytaniami szybko i instynktownie, był czujny. Tak
nagle, po tylu dniach zimna i braku kontaktu, po zawziętej wymianie
zdań jakiś czas temu. Wróciła troska, znów plątał mu się
język, gdy chciał za dużo na raz powiedzieć. Z resztą tak samo
jak mi, kiedy włączała mi się klapka na mówienie.
-
Trochę się rozchorowałam. - odparłam zwyczajnie, jednocześnie
trzęsąc się przez chwilkę. Nieprzyjemne ciarki przeszły mi po
plecach, mocno i niespodziewanie. - Nie mam numeru, dlatego chciałam
cię o to poprosić. A zanim zdobędę siłę na znalezienie w
internecie.. - mówiłam, po czym przełknęłam ślinę. Kolejna
fala gorąca przeszła przez moje ciało i wzmogła moje nieprzyjemne
samopoczucie.
- Aż
tak źle? Masz gorączkę?
Zaprzeczał
sam sobie. Martwił się jak o najbliższego mu członka rodziny.
Praktycznie nią byliśmy.
-
Chyba mam. Tak mi się wydaje.. - mówiłam, nie rozwlekając się w
swojej wypowiedzi. Nie miałam na to siły, mój organizm już
całkowicie się poddawał.
Po
drugiej stronie słuchawki słyszałam ciężkie westchnięcie,
odrobinę tłumione odległością. Tak, jakby odsunął na chwilę
telefon od ucha. Mogłam sobie wyobrazić, jak przeciera dłonią
swoją twarz, mierzwi włosy, odruchowo przykłada palce do ust i
szuka paznokcia do ugryzienia. Wszystko to widziałam oczyma
wyobraźni, jednak serce znów słyszało tylko i wyłącznie ciszę,
niezręczne milczenie i niezrealizowane próby powiedzenia
czegokolwiek. Wystarczająco doskwierała mi prawdopodobna choroba,
nie chciałam kąpać się dodatkowo we wrzącej wodzie nieprzyjemnej
rozmowy. Obojętnie jak wspaniałym nie byłoby przypomnienie sobie
jego głosu i upewnienie się, że wszystko u niego w porządku,
nasza ostatnia dłuższa wymiana zdań dalej ciążyła na moich
uczuciach. Dlatego postanowiłam zebrać się w sobie, a w zasadzie
zupełnych resztkach mojego zdrowego ciała.
- Po
prostu.. jakbyś mógł, wyślij mi numer. - poprosiłam raz jeszcze,
bez owijania w bawełnę. Nie miałam zamiaru bawić się w
zdezorientowanych i niepewnych kotka i myszkę.
-
Zaraz to zrobię. - mruknął.
-
Dzięki. - szepnęłam, oszczędzając gardło i jednocześnie nie
zdradzając swojego drżącego od emocji głosu. Znów trwaliśmy
chwilę w ciszy, dlatego żeby ograniczyć ból w klatce piersiowej i
tysiące niepotrzebnych myśli, jak najdelikatniej odchrząknęłam,
kaszlnęłam dwa razy i nabrałam więcej powietrza do płuc. - Nie
chcę cię trzymać bez sensu, dobranoc.
- To
nie jest bez sensu, Annie. - moje imię wypływające z jego ust było
jak słodki, lejący się miód. Tak lepki i dostający się
wszędzie, że moje pełne miłosnej cukrzycy serce miało już dość,
skoro mózg nie wiedział czego chce.
-
Przeszliśmy od normalności do tygodniowego nie odzywania się do
siebie więc przepraszam, jeśli większość rzeczy w moim życiu
wydaje mi się bez sensu. - wypłynęło z moich ust. - Źle się
czuję, nie mam siły rozmawiać.
-
Okej. - naprawdę, przyjąłeś do wiadomości i powiedziałeś
"okej"? - Napiszesz mi, co u lekarza?
-
Jeśli będę w stanie.
***
"Czy
mogę pożyczyć twój samochód?" napisałam do niego, zanim
zaczęłam zawiązywać trampki. Musiałam się podnieść w końcu z
łóżka po sześciu dniach leżenia z anginą. Jeszcze nie czułam
się najwspanialej, najchętniej schowałabym się w kołdrze i nie
ruszała, ale nie mogłam się tak łatwo poddawać. Tym bardziej nie
wtedy, kiedy miałam się zobaczyć z moją najstarszą siostrą po
raz pierwszy od roku i to na żywo.
Pech
jedynie chciał, że moje auto wciąż nie stało w przydomowym
garażu, ani na podjeździe - nie było go. Po wypadku w ubiegłym
roku, ulubione Volvo poszło do kasacji. Nie miałam też potrzeby
zdobycia nowego samochodu od razu; nie chciałam wydawać pieniędzy,
o które dbałam i którymi starałam się rozsądnie rozporządzać.
Obawiałam się też, że siadając za kierownicą nowego samochodu,
znowu go zrujnuję. Dlatego wykorzystywałam wszelkie inne możliwości
transportu, chyba że potrzebowałam gdzieś faktycznie dojechać
autem. I taka chwila miała właśnie miała miejsce. Co jak co, ale
kiedy w garażu stoją dwa samochody a ich właściciela nie ma, nie
będę płacić za taksówkę.
Pisaliśmy
ze sobą. Nie cały czas, nie byliśmy bardzo wylewni. Do trzech razy
w ciągu dnia wymienialiśmy zdania na dowolny temat lub kierując
rozmowę na mój stan zdrowia. Nie dało się ukryć, że troszczył
się o mnie i martwił. Miałam mieszane uczucia co do zaistniałej
sytuacji, powoli zaczynałam myśleć, że może i ja zawiniłam
drążąc zbyt głęboko temat. Krótko mówiąc, im dłużej go nie
było tym więcej myśli się pojawiało.
Miałam
nadzieję, że przyjazd Marty pomoże. Spełniała się w roli
najstarszej siostry, zawsze starała się być na bieżąco ze
wszystkim co się u nas dzieje. Gdy usłyszałam, że próbuje zdobyć
stypendium w Londynie i szuka pracy nie musiała nawet pytać, czy
może u nas się zatrzymać. Nie dałabym jej mieszkać gdzie
indziej. Potrzebowałam mojej siostry tak mocno, jak potrzebowałam
jakiegokolwiek ciepła.
Czarny,
błyszczący Range Rover był dla mnie masochistyczną machiną.
Dusiłam się zapachem jego wody po goleniu, bolało mnie wszystko w
środku na samą myśl, że jesteśmy tak blisko a jednocześnie
potwornie daleko. Musiałam podsunąć sobie fotel, poprawić
lusterko, zapełnić półeczkę między fotelami moimi dokumentami,
portfelem, telefonem. Ze schowka przed miejscem pasażera wyjęłam
kabelek, żeby podłączyć komórkę do radia i zestawu
głośnomówiącego. Nie mogłam narzekać na wygodę jazdy tym
sporym autem, ale jeśli dało się jeszcze bardziej umilić czas w
drodze na lotnisko, to nie pogardzę.
Ziewnęłam
przeciągle, gdy zaparkowałam na sporym parkingu. Wyłączyłam
jedną ze spokojniejszych piosenek The Lumineers i sięgnęłam po
mój mały damski plecak, do którego zaczęłam wrzucać wszystkie
manatki. Pamiętałam, żeby zostawić na wierzchu jedynie telefon,
żeby w razie czego móc szybko skomunikować się z siostrą.
Upewniłam się trzy razy, czy zamknęłam samochód. Po pierwsze, bo
nie był mój; po drugie, bo kosztował fortunę; po trzecie, nie
potrzebnych mi było więcej przygód.
Minęło
dobrych kilkanaście minut zanim doczłapałam się z parkingu do
głównego budynku, znalazłam przyloty i odpowiednie wyjście.
Zerknęłam na tablicę informacyjną i tak jak sądziłam, jej
samolot jeszcze nie wylądował. Mimo wszystko wolałam być chwilę
wcześniej, dla pewności. Stanęłam sobie kawałeczek dalej od
bramek oddzielających przylatujących od oczekujących rodzin i
znajomych, żeby nikomu nie wchodzić w paradę. Oparłam się
ramieniem o filar i wyjęłam z tylnej kieszeni spodni telefon,
ciekawa czy coś mnie ominęło.
Co
chwilę rozglądałam się dookoła, ciekawa kto niedaleko mnie stoi
albo uważna, czy nie przegapiłam Marty. Za każdym razem jednak
widziałam napis: "Expected 19:35".
Wracałam więc wzrokiem
do telefonu i zajmowałam sobie czas na kolejnych kilka minut. Za
którymś razem, z zamyślenia wyrwał mnie niepewny, damski głos.
-
Przepraszam..? - podniosłam głowę i ujrzałam dwie dziewczyny,
chyba nie więcej niż trzy-cztery lata młodsze ode mnie. Albo i w
moim wieku? Fascynacja makijażem docierała już do każdego wieku i
nie umiałam obiektywnie ocenić, ile miały lat.
-
Tak? - spytałam, z ciasnym uśmiechem. Domyślałam się, o co może
chodzić. Spojrzały kilka razy na siebie, obie trzymały w dłoniach
swoje przesadnie duże smartfony i na rzecz dzisiejszych trendów,
ubrane były nieco bardziej wyzywająco niż ja, w swoich starych
jeansach, granatowej flaneli i szarym, obszernym i długim swetrze z
kapturem.
-
Czy ty jesteś.. Annie? Znaczy, Anne Holmes? - spytała ta wyższa i
szczuplejsza. Uderzały od niej pewność siebie i ciekawość, nie
tylko przez zabójczo krótką koszulkę. Niepewnie pokiwałam głową
i wciągnęłam usta, zanim zdążyłam coś powiedzieć. - Jesteś
dziewczyną Nialla? - Oczywiście, że o to chodziło. Przez moment
patrzyłam sobie na stopy, żeby ze spokojem i lekkim uśmiechem,
opanowanymi nerwami, odpowiedzieć.
-
Jak się domyślam, jesteście jego fankami?
-
Tak.. - odparły obie od razu. - Tęsknimy za nim, za chłopakami
też, ale to nie to samo.. Liam i Harry przynajmniej są w Londynie!
- zaśmiały się. Uśmiechnęłam się, bo coś o tym wiedziałam.
-
Cóż, przykro mi to powiedzieć, ale nie na niego czekam. -
uśmiechnęłam się smutno. - Musimy wykrzesać z siebie jeszcze
trochę cierpliwości. - mrugnęłam pocieszająco, również do
siebie, tak wewnętrznie.
-
Oh.. to źle. - mruknęła czarnowłosa.
-
Źle? To mało powiedziane! - oburzyła się druga, trochę tęższa
i z burzą ciemnych loków. - Gdybym miała go za chłopaka,
powiedziałabym mu co nieco o wyjazdach do Stanów i do jakichś
tropików... - mówiła. - Albo latałabym z nim, ale skoro jesteś
tutaj a jesteście razem, to strzelam że nie da się wszystkiego
pogodzić. - Dodała, a ja wyraźnie westchnęłam. Chwila szczerej
rozmowy nie zaszkodzi, byle nie zbyt szczerej..
-
Nie należy to do najłatwiejszych, zgadza się. Ale nie wińcie go
za tropiki, każdy potrzebuje wakacji. - Uśmiechnęłam się
znacząco, próbując dać im coś do zrozumienia.
-
Tak myślę..
-
Hej, czy mogłybyśmy zrobić sobie z tobą zdjęcie? - spytała znów
ta wyższa, już włączając aparat w telefonie. Niepotrzebnie.
-
Przykro mi, nie tym razem. Potrzebuję trochę prywatności, czekam
na kogoś z rodziny. - Powiedziałam pewnie. Często miewałam
problemy z asertywnością, ale była mi potrzebna. Poza tym, jedyne
co im da zdjęcie ze mną to podpałka do kolejnych domniemań na
nasz temat. Z jakiegoś powodu utrzymuje związek ze mną schowany i
prywatny, bez ingerencji mediów. O moim istnieniu wiedziały
przeważnie te fanki, które naprawdę grzebały w jego życiu i go
wielbiły.
-
Oh.. no dobra. Szkoda.
-
Ale bardzo miło, że chociaż porozmawiałyśmy! - niższa ucieszyła
się, mimo wszystko. - Jesteś..
-
Nie uwierzą mi, że cię widziałam. - przerwała jej ta w bardzo
odkrywającym topie. Uniosłam brew, niezbyt zadowolona z takiego
komentarza.
-
A muszą? - od razu zaczepiłam, zyskując tym ciszę z ich strony. -
Słuchajcie, jestem tylko Annie. Tak samo Niall. Oboje jesteśmy
tylko ludźmi. Jeśli priorytetem w waszym życiu jest pochwalenie
się w internecie, że widziałyście kogoś dla niego ważnego i
zrobienie ze mnie przedmiotu kolejnych rozmów i plotek, to przykro
mi, nie o to chyba chodzi. - Powiedziałam spokojnie, lecz dobitnie.
Mój organizm po serii antybiotyków gorzej przyjmował emocje,
dlatego musiałam wziąć kilka drżących oddechów i odpędzić
zbierające się w oczach łzy.
Spojrzałam
w stronę bramek gdy dostrzegłam, że więcej ludzi zaczęło
wychodzić. Zobaczyłam w oddali te siwiejące włosy, ciasny
płaszczyk, napakowany plecak i wygniecioną walizkę. Wzrok skupiony
na napisach dookoła, brwi ściągnięte w zamyśleniu.
-
Przepraszam, ale muszę iść. Miłego wieczoru, dziewczyny. -
powiedziałam, rzucając im ciasny i wymuszony uśmiech. Musiałam o
nich zapomnieć i wbić sobie do głowy widok, który miałam przed
sobą.
Wyszłam
jej naprzeciw i po chwili mnie dostrzegła. Widziałam, że chwilę
potrzebowała na rozpoznanie mnie, ale udało się i maszerowałyśmy
do siebie z szerokimi uśmiechami.
-
Cześć, misia. - Przywitała mnie, gdy w końcu zatrzymałyśmy się
w swoich ramionach. Nie była nigdy zbyt wylewna w emocjach, więc
już po chwili mnie chciała puścić. Nie dałam się, ze śmiechem
zacisnęłam wokół niej ramiona i nie odsuwałam się.
-
Tęskniłam! - jęknęłam. Poprawiła okulary na nosie i odmówiła,
gdy chciałam wziąć od niej walizkę.
Wtedy
się zaczęło. Buzie nam się nie zamykały, przez całą drogę do
samochodu wymieniłyśmy chyba z tysiąc zdań. Nie mogłam przestać
się uśmiechać, moje serce również. Tęskniłam za nią tak
mocno, że nic więcej nie miało znaczenia. Miałam w końcu z kim
porozmawiać, do kogo się uśmiechnąć. I to nie tak, że nie
mogłam ze znajomymi tego zrobić. Dla Marty są specjalne uśmiechy,
specjalny śmiech i jedyne w swoim rodzaju szczerość i radość.
-
Dobra, prowadź, bo nie wiem gdzie stoisz. - Mruknęła, gdy
weszłyśmy już na parking. Podeszłam najpierw do automatu, żeby
zapłacić za jakieś pół godziny parkowania i skinęłam głową w
kierunku jednej z alejek, szukając już w plecaku kluczyków. - Jak
się nie zmieści walizka do bagażnika, to część wyjmę..
-
Spokojnie! - uśmiechnęłam się. - Muszę tylko zobaczyć, czy nie
ma w bagażniku jakiegoś pokrowca z gitarą. Najwyżej położymy na
tylnych siedzeniach. - powiedziałam, zanim dotarłyśmy do czarnego
auta.
- To
twój? - spytała, z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Zagryzłam
wargę i pokręciłam głową.
-
Nie, pożyczyłam od Nialla. - odparłam. - Sama bym nie wydała aż
tyle na samochód.
-
Nie? - zaśmiała się w głos. - A kto kupił sobie jako pierwsze
auto sportowe...
- To
było dawno! - uciszyłam ją. - Szybko sprzedałam, bo nie miałam
pieniędzy, a nie mogłam żyć z milionów Nialla. Czy możemy? -
uśmiechnęłam się, otwierając bagażnik i zyskując od niej
pobłażliwy śmiech z mojej nagłej reakcji.
- To
co, tutaj na kanapie się prześpię? - spytała w pewnym momencie.
Byłyśmy już po pożywnym makaronie z warzywami i butelce piwa,
nadrobiwszy już większość naszych wspólnych zaległości.
Przytulałam do siebie szarą poduszkę, czując szybkie zmęczenie
jako efekt uboczny przyjmowania antybiotyku. Zmarszczyłam brwi,
zerkając na nią.
-
Nie, mamy jeden wolny pokój. - mruknęłam. - Zawsze możesz też
spać ze mną. Kanapa to nie najlepszy wybór.
- A
Niall kiedy wraca? - spytała. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam
od niej wzrok, skupiając się na telewizorze. Nie chciałam o nim
rozmawiać, nie sprawiało mi to ulgi. Przez cały wieczór
rozmawiałyśmy o wszystkim, co nie było z nim związane. Śmiałyśmy
się do bólu brzucha i łez, płakałyśmy i narzekałyśmy. Było
tego tyle, że cieszyłam się z nieobecności Williama, który coś
by nam na pewno powiedział. - Od dawna siedzisz sama w domu?
-
Przestałam liczyć. Jakoś ponad trzy tygodnie. - odparłam, patrząc
wciąż w telewizję. - Ale nie jestem całkiem sama, jest ze mną
Willie. Tylko dzisiaj został na noc u kuzyna, bo mieli razem jechać
na jakiś mecz do Birmingham.
-
Wiesz, Willie to nie Niall. - zauważyła po chwili ciszy. - Prześpię
się w tym gościnnym, dam ci spokój na noc. Nie chcę zajmować
jego miejsca, to wasza sypialnia.
- Ale
to nie jest problem..
-
Anka. - zwróciła moją uwagę, głośno mówiąc. Odwróciłam się
do niej i gdy wwiercała we mnie wzrok, moje wnętrzności drżały.
Czytała moje uczucia, znała mnie na wylot. W końcu pamiętała
nawet moment, w którym się urodziłam. Była doświadczona przez
życie najbardziej z naszej czwórki, była najstarsza i wiedziała
najwięcej o tym, jak życie może dać w kość. - To, że nie mam
faceta nie znaczy, że nie wiem jak to jest być w związku. -
Poprawiła swoje lekko posiwiałe nad uszami włosy. Tyle się
zdążyła nadenerwować i martwić, że zapominała chodzić do
fryzjera i poprawiać stan tego, co ma na głowie. Miała ważniejsze
sprawy, niż połamane okulary sklejone taśmą klejącą i
srebrzyste pasma.
Wstałam
w dobrym humorze. Umyłam zęby i z bałaganem na głowie, w
spodenkach od piżamy i białej koszulce, zaczęłam paradować po
kuchni i przygotowywać śniadanie. Włączyłam muzykę, gdy
słyszałam już ruch w pokoju gościnnym niedaleko mojej sypialni.
Nie mogłam leżeć pół dnia i płakać. Podniosłam się,
nastawiłam wodę na herbatę i zaczęłam smażyć jajka sadzone.
- Jak
ci pomóc? - usłyszałam w pewnym momencie, gdy wyjmowałam z szafki
talerze. Miała strój podobny do mojego, tyle że była już po
prysznicu. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu i powoli
zapamiętywać, gdzie co jest.
- Już
kończę, nie musisz nic robić. - uśmiechnęłam się, kręcąc
odrobinę biodrami w rytm OneRepublic.
- No
weź, bo mi głupio. - zaśmiała się, na widok moich fikuśnych
ruchów. Nalałam do szklanek sok jabłkowy, który jeszcze znalazłam
w lodówce i podałam jej.
- Jak
bardzo chcesz, możesz wynieść śmiecie. - pokazałam na czarny
worek, który postawiłam przy wejściu do korytarza.
-
Gdzie to się robi? - spytała w ten swój mało zorientowany,
zabawny sposób. Boże, jak brakowało mi jej wewnętrznego chaosu.
-
Musisz wyjść przed dom i przy bramie jest taka drewniana skrytka,
tam są dwa kosze na śmiecie. Wrzuć do tego po lewej stronie. -
poinstruowałam ją, zanim sięgnęłam po chleb tostowy i dwie
kromki do tostera.
Dokończyłam
smażenie jajek i robienie kanapek, wyjęłam specjalnie dla niej
filiżankę do kawy bo pamiętałam, że zawsze po śniadaniu lubi
małą, mocną dawkę kofeiny.
- No
easy love could ever make me feel the same.. - nuciłam pod nosem,
siadając na jednym z krzeseł przy stole i czekając na Martę.
Sięgnęłam po telefon i odruchowo poszukałam nowych wiadomości
lub maili, korzystając z wolnej i samotnej chwili. Nie chciałam,
żeby jakiekolwiek urządzenia czy praca zabierały mi czas z
siostrą, dlatego ograniczałam się do minimum.
Usłyszałam
jej gromki śmiech i zachichotałam pod nosem, szczęśliwa na ten
dźwięk.
-
Czyżbyś się zgubiła na odcinku dwudziestu metrów? - spytałam
kąśliwie i dość głośno, żeby dała radę mnie usłyszeć. Nie
uzyskałam odpowiedzi, dlatego odłożyłam telefon na stół i
spróbowałam wyjrzeć głową w stronę korytarza. - Marta? -
spytałam, niepewna jej obecności. Wiedziałam, że miewa
niespodziewane przygody, ale naprawdę. Co mogła zrobić podczas
wynoszenia śmieci?
- Już
idę! - krzyknęła, idąc do mnie chwiejnym z radości krokiem.
Pokręciła głową i zatracona była w swoich myślach, bo gdy
weszła do kuchni spojrzała na mnie tym swoim nieobecnym wzrokiem,
zanim cokolwiek powiedziała. - Czy możesz... - zaczęła, nie
umiejąc skończyć. Złapała mnie za obydwie dłonie i patrzyła
chwilkę na mnie z uśmiechem. - Idź przed dom, coś dla ciebie tam
zostało.
-
Kurier był? - spytałam, unosząc brew z zaciekawieniem. Zanim
cokolwiek odpowiedziała ruszyłam już w stronę drzwi, żeby
zobaczyć o co chodzi.
Kurier
nie przywoził mi nigdy wypchanych walizek i skórzanego plecaka.
Kurier nie opróżniał skrzynki na listy, bo nie miał do niej
kluczyka. Kurier też nigdy nie wnosił swoich rzeczy do naszego
domu, jakby był domownikiem. Kurier nigdy nie wyglądał jak
dwudziestolatek, nie nosił zwykłych podkoszulków i dresowych
szortów. Kurier nie miał blond bałaganu na głowie i nie trzymał
nigdy bukietu różowych tulipanów.
Stanął
wyprostowany, gdy mnie zobaczył. Jedna walizka już była pod
drzwiami, druga jeszcze na żwirowym chodniczku prowadzącym od bramy
do dwóch kamiennych schodków. Gdzieś walała się jego torba na
kije golfowe i cały sprzęt tak jakby dopiero wyładował wszystko z
bagażnika taksówki.
Patrzyliśmy
na siebie z odległości kilku metrów. Uderzała we mnie jego
obecność, widok tak utęskniony i spragniony. Był w domu, ze mną.
Chciał coś powiedzieć, otworzył dwa razy buzię. Ja jednak
złamałam się pierwsza, bo nie powstrzymałam krokodylich łez i
głośnego szlochu. Szybko ruszyłam do niego i chcąc zapamiętać
moment, w którym do nie wraca, od razu przylgnęłam do niego całym
ciałem. Nie wiedziałam czy nie zniknie, nie wiedziałam co będzie
z nami. Dlatego zależało mi na tamtej chwili, momencie kiedy
objęłam go w szyi i mocno, najmocniej na świecie się przytuliłam.
Odwzajemnił mój uścisk z równą siłą, nawet podnosząc mnie i
trzymając pod biodrami przez chwilę. Pachniał tak samo, był moim
Niallem. W pomiętej koszulce i ze zmierzwionymi włosami. Z
drapiącym, dwudniowym zarostem i o zmęczonym wyrazie twarzy, jak po
długim locie.
-
Przepraszam, Annie. - powiedział, przyciskając mnie do siebie na
śmierć i życie. Zaczęłam płakać. Te słowa wywołały u mnie
jeszcze większy potok łez, niż się spodziewałam. Tonęłam w
jego zapachu, w jego objęciach, w jego miłości. Tonęłam w nim
cała i nie chciałam wypływać, dobrze mi było razem z nim. -
Martwiłaś się o mnie tak bardzo i zupełnie niepotrzebnie, po
prostu..
-
Wiem, przepraszam.. - szepnęłam, nie mogąc wydobyć z siebie
normalnego głosu. - Po prostu kocham cię i... - mówiłam, na co
zestawił mnie na ziemię i odsunął o kilka centymetrów, by
spojrzeć mi w oczy.
- I
to jest dowód na to, że jesteś moją rodziną. - powiedział
dobitnie, przeszywając mnie swoim wzrokiem. Przełknął głośno
ślinę i złączył nasze czoła, wciąż mocno trzymając mnie w
talii. - Byłaś, jesteś, zawsze będziesz. Nie chcę, żebyś
myślała inaczej. Przepraszam za to, co powiedziałem. Jak się
rozchorowałaś, jak tyle czasu ze sobą nie rozmawialiśmy... - znów
przełknął ślinę, przymknął oczy i głęboko odetchnął.
Objęłam dłońmi jego policzki i zmusiłam, by znów na mnie
spojrzał. Tęskniłam za tymi błękitnymi tęczówkami, za ich
intensywnością i pięknem bijącym z daleka. - Wiem, że to nie w
porządku, ale potrzebowałem się upewnić. Chciałem wiedzieć, w
stu procentach, że to prawda. Kocham cię jak szalony, Annie. I nie
obchodzi mnie tytuł, stan cywilny, nazwisko. Nic mnie nie obchodzi.
Nic poza tym, że jesteśmy rodziną i tak już ma zostać.
-
Obiecuję mniej się martwić i przejmować. - wypłakałam, na co
skrzywił się w śmiechu.
-
Przepraszam, że zraniłem twoje uczucia. - powiedział szczerze.
Pociągnęłam nosem i pokiwałam głową, mimo tego co zaraz miałam
powiedzieć.
- To
naprawdę ssie, nie rozmawiać z tobą i nie być obok ciebie. -
mówiłam.
-
Wiem.. - próbował zacząć, ale nie mogłam mu pozwolić. Mimo tego
jak bardzo byłam wdzięczna za wszystkie jego słowa, musiałam też
stanąć na straży samej siebie i nie dać się aż tak ponieść
emocjom. Musiałam być znów asertywna.
-
Nie, poczekaj. - pociągnięcie nosem. - Mam świadomość tego, że
mamy różne charaktery. Ja będę się zawsze za dużo martwić,
płakać, biadolić i wyolbrzymiać.. - wyliczałam. - I wiem, że to
cię denerwuje. Tak samo mnie mogą denerwować różne inne rzeczy.
Ale obojętnie ile razy będę milczeć, ile razy nazwę cię idiotą
albo kimś gorszym... Boże, już nawet nie wiem, co chciałam
powiedzieć. - zaśmiałam się sama z siebie. Chciałam się od
niego odsunąć, czułam jak robię z siebie błazna.
-
Hej, chodź tu. - powiedział cicho, przyciągając mnie do siebie za
rękę. Wylądowałam znów na jego piersi, gdzie głęboko
odetchnęłam pod jego miękkim dotykiem.
- To
nie może zawsze być takie łatwe. - Zaczęłam po chwili. - Nie
może tak być, że wrócisz z kwiatami, przytulę się stęskniona i
wszystko będzie dobrze. To nie kasuje żadnej wymiany zdań.. -
zdobyłam się na odwagę, ale nie aż taką by spojrzeć mu w oczy.
Westchnął ze mną w ramionach i oparł usta na mojej głowie,
przeciągle ją całując.
-
Loving can hurt...- zaczął nucić, a ja obojętnie jak
bardzo uwielbiałam jego nawiązania muzyczne, jęknęłam
niezadowolona.
-
Niall...
-
Przepraszam. - zreflektował się od razu. Westchnął ociężale i
trwał tak ze mną w ciszy, wsłuchując się w każde
niewypowiedziane na bezdechach szepty.
- Co
zrobiłeś, że Marta tak wybuchła śmiechem? - spytałam po chwili,
nie mogąc znieść jego milczenia. Za dużo miałam tego przez
ostatnie tygodnie, potrzebowałam słyszeć jego głos bez przerwy.
-
Skomentowałem jej słabe próby wyrzucenia śmieci. - uśmiechnął
się, czułam to w jego nierównym oddechu. Przytulałam policzek do
jego piersi i nie odsuwałam się, nasłuchiwałam bicia jego serca.
Chciałam coś sprawdzić, poczuć i przeżyć, dlatego szepnęłam:
- I
love you. - jego serce przyspieszyło. Uderzyło kilka razy
szybciej i mocniej, aż zadudniło mi w uchu.
- I
love you too, my dearest munchkin.
Nie
wiedziałam, na czym stoimy. Nie miałam pojęcia, kiedy po raz
kolejny się pokłócimy. Ale nie chciałam, żeby kiedykolwiek
przestawał mówić do mnie munchkin. Póki to robił, byłam
skłonna znieść wszystko.