Długo mnie nie było, z wielu powodów. Głównym jest matura.
Przyznaję, rozdział ten zaczęłam pisać w momencie absolutnej weny, zdaje się przed ustnym z polskiego. Urwałam go w połowie.
Tego samego dnia, tyle że popołudniu, zaczęłam dwa inne rozdziały. Urwałam wcześniej niż w połowie.
Teraz, gdy schodzą ze mnie nerwy i dopiero zaczynam odczuwać faktyczne dni wolne, opuściła mnie wena. Czuję, że rozdział ten jest chaotyczny, nie do końca trzyma się kupy a zakończenie, no cóż. Mogło być lepsze. Chyba nie tak sobie to wyobrażałam, albo inaczej - w mojej głowie wygląda to piękniej, niż zdołałam wystukać na klawiaturze. Jest mi z tego powodu przykro, ale muszę ruszyć. Nie będę kolejny miesiąc stała w miejscu, rano otwierała cztery pliki w Wordzie i zastanawiała się, ile lat żyją słonie.
Co u Was? Jest tu ktoś w ogóle jeszcze?
Spóźniony, jak zwykle, prezent urodzinowy dla samej siebie,
Zapraszam do czytania.
Muzyka
(Nie pamiętam, do czego najlepiej pisało mi się pierwsze akapity, więc póki co Muzyki brak. Ufam Waszym gustom)
Hałas w głowie był coraz trudniejszy do uciszenia. Byłam
zła, było mi przykro i nieprzyjemnie. Z całej siły próbowałam nie poddać się
złemu nastrojowi, walczyłam z nim ile sił w moim ciele, ale nie było to łatwe. Mimo
wczesnego popołudnia i nie ogarniającego jeszcze mieszkania wieczornego chłodu,
musiałam wtulić się w materiał puchatego i ciepłego koca. Bywają takie dni, że
człowiek po prostu potrzebuje dotyku kogoś bliskiego, kontakt cielesny jest
sposobem na zapewnienie psychicznego poczucia komfortu i bezpieczeństwa. Dla
mnie, mającej dużo na głowie aspekt ten był niezwykle ważny. Zwłaszcza, że gdy
podnosił się poziom mojego stresu, waliły się wszystkie moje mury obronne i
byłam jedynie wiotką marionetką w rękach nieprzyjemnych emocji. Każdy jest w
pewnym stopniu wrażliwy. Na mnie zwyczajnie padło, że jestem aż zanadto wrażliwa
i od czasu do czasu utrudnia to normalne funkcjonowanie.
Gdybym jeszcze trochę pobyła sama w domu, zwariowałabym.
Miałabym za dużo miejsca na błąkające się przemyślenia i zmartwienia, czego
bardzo nie chciałam. Dlatego wielką ulgę zrobił mi dzwoniący domofon.
Wygramoliłam się spod włochatego przykrycia i podciągnęłam spodnie, których nie
miałam siły przebrać jak wróciłam z miasta, a przynajmniej sprawiały wrażenie,
że nie byłam aż takim absolutnym bałaganem. Jedno zerknięcie na mały ekran
domofonu i już moje serce się delikatnie ogrzewało, bo nie byłam sama.
Potrzebowałam kogokolwiek, a one wreszcie miały chwilę.
- Tylko nie przestrasz
Annie swoją fryzurą. – usłyszałam śmiech, gdy otworzyłam drzwi wejściowe.
Uśmiechnęłam się na widok małej blondyneczki, która na głowie miała
przynajmniej pięć kucyków, dość fikuśnie zawiniętych w jeden zabałaganiony
warkoczyk. Czego ta jej mama nie wymyśli?
- Hej, stylowa panno! –
przywitałam ją. – Gdyby wujek Harry był w Londynie, pewnie mogłabyś go
zainspirować swoją fryzurą. – Dodałam, na co uzyskałam znajome westchnięcie.
- Tak, tyle że trochę się
zasiedział w tym Los Angeles. – Gemma przewróciła oczami. – Ale masz innego
Stylesa dzisiaj, przynajmniej jestem w zasięgu ręki, a nie dwunastu godzin
samolotem. – przełożyła sobie przez ramię swoje coraz dłuższe, rozjaśnione
włosy.
- Ostatnio obstawialiśmy
z Tomem, ile zrobi sobie tatuaży. – zaczęła blond mama, która zsuwała z ramion
skórzaną kurtkę. – Nie, żebym miała z tym problem, ale powoli robi się dość
przewidywalny. – zauważyła, na co obie z Gemmą się zgodziłyśmy.
- Jest Niall w domu? –
padło pytanie, a moja mina tylko odrobinę – starałam się – zrzedła.
- Nie, pojechał na golfa.
– odparłam, po czym odwróciłam się w stronę kuchni w poszukiwaniu jakichś
smacznych przekąsek. Stanęłam na palcach, by dosięgnąć do mojej ulubionej
szafki i wyciągnęłam to, do czego udało mi się wyciągnąć rękę.
- Coś się dzieje? –
usłyszałam za sobą ciepły głos brunetki. Zadowolone twarze Lou i Lux musiały
zadomowiać się w salonie, bo nie zjawiły się zaraz za nią. Zamknęłam szafkę i
zerknęłam na to, co udało mi się zdjąć z półki. Niewiele tego było, ale żelki i
kilka czekolad i paczek ciastek musiały dać radę.
- Trudne dni. –
mruknęłam, uśmiechając się jedynie jednym kącikiem ust. Zaczęła przyglądać się
etykiecie soku z polskiego sklepu, który stał na blacie koło lodówki.
- Harry nawet nie czyta
tego, co się dzieje w internecie. Rozmawiałam z nim wczoraj, nie chce się
włączać w żadne nieprzyjemne dyskusje. – westchnęła. – Dlatego nie ma Nialla
ciągle w domu, dobrze myślę?
- Chyba tak.. – zaczęłam.
– Kto może, ten ucieka od problemu. Tylko, że tutaj rodzi się następny, bo ja
siedzę w domu i mam swoje rzeczy, którymi się denerwuję i złoszczę, no i nie
mam co ze sobą zrobić.. – zaczęłam. Minęły chyba tygodnie jeśli nie miesiące,
odkąd mówiłam na głos o wszystkim, co we mnie siedzi. – Przepraszam, to
żałosne.. – pokręciłam głową, zrezygnowana.
- Hej, to nie jest żałosne.
– objęła ramieniem moje barki. – Każdy ma prawo mieć z czymś problem i sobie
nie radzić. Wiadomo, że ty też masz swój własny stres, który ci nie pomaga. A
jak taki zmęczony wszystkim Irlandczyk doda do tego swoje żale, to możemy mówić
o mieszance wybuchowej. – poprawiła wolną ręką moje najwyraźniej rozczochrane
włosy.
- Za dużo się martwię,
ale nic nie poradzę. Szkoda tylko, że to się właśnie tak na mnie odbija. –
powiedziałam już nieco ciszej.
- Och, Annie… - wcisnęła
się pomiędzy mnie a blat kuchenny, o który opierałam ręce i mocno mnie objęła.
Momentalnie ogarnęło mnie przyjemne ciepło, którego tak bardzo potrzebowałam.
To jest to, o czym marzyłam. Od razu odwzajemniłam uścisk i mocno zacisnęłam
oczy, by jak najwięcej skorzystać z tej chwili. – Wszystko się ułoży, wiem jak
to brzmi, ale naprawdę. Niall się musi trochę obudzić, ty podnieść do żywych i
dacie radę. Jeśli bez niego się nie podniesiesz, - uprzedziła moje myśli. Tak
działa znajomość od lat. – to trzeba będzie mu co nieco uświadomić. Obojętnie
jak. Wszystkie chwyty dozwolone, w miarę rozsądku. – zachichotałyśmy obie,
wciąż nie rozluźniając splotu ramion.
- Dzięki, Gem. – odparłam
łamiącym się głosem. – Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo potrzebowałam się do
kogokolwiek przytulić. – uśmiechnęłam się, bo rodziła się we mnie lampka
nadziei.
- No pewnie. Od tego masz
Styles’ów, nie? – uśmiechnęła się. Zaraz potem czułam, jak od tyłu obejmuje
mnie drugie ciepłe, wątłe ciało i odgarnia moje włosy tak, jakby chciała coś
wyszeptać prosto do mojego ucha.
- Może nie jestem Styles,
ale też daję radę. – wszystkie zaśmiałyśmy się w odpowiedzi. Czułam się lepiej,
po raz pierwszy od dawna. Miałam, choć na moment, zapewnioną bliskość kogoś
wyrozumiałego, z ogromnymi pokładami miłości i wsparcia w ramionach.
Trzy paczki słodyczy i jeden film Disneya później,
leżałyśmy wszystkie w jednym bałaganie poduszek i koców, ledwo mieszcząc się w
takim splocie na kanapie. Lux wciąż uczepiona była boku Gemmy, do której
przyzwyczajona była jak do siostry. Ja za to robiłam za jej większą wersję i z
uwagi na kurczące się miejsce, ściśnięta byłam z Lou między ciemnymi poduchami
sofy.
- Chcesz trochę pudrowego
różu we włosach? – spytała nagle, gdy w telewizji pojawiły się reklamy.
Zorientowałam się, że przekładała moje blond kosmyki i obserwowała z lekkim
uśmiechem.
- Myślisz? – odwróciłam
do niej głowę. Pokiwała ochoczo w odpowiedzi, więc przypatrzyłam się jej lekko
popielatym, trochę różowym ale jednak blond włosom.
- Pewnie wyszłoby coś
takiego jak miała Gem, obie macie naturalnie brązowe, ciemne włosy. – odparła.
- Mówiąc szczerze,
myślałam nad powrotem do naturalnych i zrobieniem wysokiego ombre.. – zaczęłam,
co spotkało się z jej szerokim uśmiechem.
- Annie ma ładne włosy! –
usłyszałyśmy dziecinny głos Lux, na co się zaśmiałam. W takim samym, lekkim i
ciepłym nastroju przeleżałyśmy kolejne minuty, ciesząc się kolorowymi
postaciami na ekranie i tanecznymi krokami małej blondyneczki, która na dywanie
przed nami przedstawiała nam swoje rytmiczne umiejętności.
Moja głowa leżała oparta na kościstym barku Lou, która
opierając się o miękkie poduchy poprawiała szaloną fryzurę swojej małej.
Obserwowałam jej zwinne palce, które mimo długich paznokci radziły sobie bez
problemu z zaplataniem ciasnych warkoczy. Lubiłam swoje efekty wymyślnego
czesania, ale talent jednak trzeba mieć.
- Nie rozumiem, dlaczego
Kim nie może po prostu iść do Khloe i z nią pogadać. – wzburzyła się Gemma,
wskazując na ekran dużego telewizora z rodziną Kardashian.
- To pewnie kwestia jej
ego. – zauważyłam, na co brunetka przytaknęła. Miałam jeszcze coś dodać a
propos jej znów przybierającej na kształtach pupie, ale z zamiaru wyrwało mnie
otwieranie zamka w drzwiach wejściowych.
Wychyliłam głowę w stronę korytarza i gdy przez chwilę
sądziłam, że to pewnie Willie zdecydował spędzić popołudnie w domu, serce mi
przyspieszyło na widok znajomej blond czupryny. Tak bardzo chciałam się
uśmiechnąć w nadziei, że ma dobry humor, będzie chciał przesiedzieć resztę dnia
w domu i spokojnie przetrwamy dzisiejszy wieczór we wspólnych objęciach. Nie
byłam jednak tego pewna, więc jedynie leniwie uniosłam jeden kącik ust.
- Patrzcie kto przyszedł,
Lux jeden z twoich licznych wujaszków. – Lou zagadała do małej, która
uśmiechnęła się szeroko.
- A co to za sabat
czarownic w moim salonie? – powiedział, przeczesując palcami swoje
zabałaganione włosy.
- Nie śmieszne! – Gemma
go skwitowała, na co nie mogłam się lekko nie zaśmiać. – Co robią czarownice
Lux?
- Są brzydkie i mają
niesmaczne eliksiry z żab i robaków. – Odpowiedziała dumnie, na co Lou zaśmiała
się i pokręciła głową w niedowierzaniu, co potrafi stworzyć dziecięca
wyobraźnia.
- Właśnie, a my tylko
oglądamy telewizję i jemy niezdrowe rzeczy.
- O, przepraszam! Tamte
żelki były owocowe. – Wtrąciła Lou, co spotkało się z ogólnym rozbawieniem. –
Dobra, zmiana warty. Zbieramy nasze piękne cztery litery i zmywamy się. Tak,
Lux? – Zaczęła wypełzać spod ciepłego przykrycia, więc jej pomogłam wyplątać
się ze zwojów materiału.
- Jesteś pewna, Lou? Już
idziecie? – dopytywałam sama nie wiedząc, czy chciałam żeby już wyszły.
Zapewniły mi sporą dawkę ciepła, a teraz miałoby to znów zniknąć?
Blondynka westchnęła cicho i zerknęła na mnie, obserwując
cały wyraz mojej twarzy. Podniosła wzrok na rozbierającego się z kurtki Nialla
i chwilę tak trwała w obserwacji, aż w końcu potarła dłonią moje ramię i
puściła mi oko.
- Tak, lecimy już. Gem? –
brunetka podnosiła się z kanapy, zabierając ze sobą kilka papierków po słodyczach.
- Mhmm, tylko udam miłą i
posprzątam po sobie. – uśmiechnęła się i zaczęła kierować się do kuchni, po
drodze mijając Nialla i uderzając go biodrem w bok.
Nie pozostało mi nic innego jak podnieść się razem z nimi
i zacząć składać ciepłe, puchate koce. Widok bałaganu po ich wyjściu wcale by
mi nie pomógł, wolałam być zorganizowana na tyle, by łatwiej było też poukładać
się myślom w głowie.
- Annie, obejrzymy
następnym razem „Małą Syrenkę”? – pociągnęła mnie za nogawkę Lux, która ubrana
już była w różową, dość stylową bluzę. Do buzi włożyła jeszcze jednego żelka,
zanim zdążyła to zauważyć jej mama, która stała kawałek dalej i sprawdzała coś
w telefonie.
- No pewnie, tylko
dogadaj się z mamą. – odparłam i przejechałam dłonią po jej dziecinnej fryzurze.
- Uważaj, na co się
zgodziłaś. To oznacza wielkie, morskie przyjęcie. – zaśmiała się Lou.
Uśmiechnęłam się i dokończyłam składać szary koc w równą kostkę. Niall zniknął
z salonu, więc podejrzewałam, że towarzyszył Gemmie w kuchni. Blondynka ubrała
swoją piękną czarną kurtkę, do której miałam słabość i upewniła się, że mała
nic nie zostawiła.
Stanęłyśmy obie przed lustrem w korytarzu i patrzyłam,
jak poprawiała swoją ciemnopomarańczową pomadkę do ust, jej charakterystyczny
dodatek. Posłała w powietrze buziaka do naszego odbicia i spakowała się do
swojej niedużej torebki.
- Stylowa mama.. –
zauważyłam, na co teatralnym gestem odgarnęła sobie z jednego boku włosy i
wsparła się w biodrach, niczym modelka.
- W czymś musi być dobra,
skoro czesanie jej nie wychodzi! – odezwała się z drugiej strony korytarza
Gemma, za którą powoli kroczył Niall. Jedynie lekko się uśmiechnął na widok
kolorowo ubranej Lux, wyglądał na bardzo zamyślonego i pogrążonego w nastroju,
którego chyba nie chciałam stać się ofiarą.
Gdy Lou pokazała jej w odpowiedzi język, podeszła do mnie
i mocno objęła ramionami. Odwzajemniłam uścisk i uśmiechnęłam się, gdy kilka
razy czule przejechała dłońmi po moich plecach.
- Przysięgam, że jak
następnym razem nie pomożesz nam przy zdjęciach podczas malowania, to się
doigrasz. – powiedziała mi prosto do ucha, na co lekko się zaśmiałam i
przytaknęłam na znak zrozumienia. – Lux, daj Annie buziaka. – poleciła małej,
gdy już się od siebie oderwałyśmy. Blond słodkość podeszła do mnie i gdy
ukucnęłam, dała mi soczystego, dziewczęcego całusa. – A ty, cholero, nie
obcinaj włosów, co ja ci mówiłam?! – zwróciła się do Nialla, który stał obok z
dłońmi w kieszeniach spodni.
- Ale co chcesz? Za
długie już były, no to…
- Powodzenia w układaniu
twojej wysokiej fryzury, głąbie. Lepiej niech ci w miesiąc odrosną, bo ich nie
dotknę. – zagroziła palcem, po czym z nim też się pożegnała i na odchodne
poczochrała jego w połowie blond włosy. Leniwie się uśmiechnął, co spowodowało
moją podobną reakcję. Uwielbiałam, gdy na jego twarzy gościł przejaw
zadowolenia – od razu wywoływał tym mój lepszy nastrój, moje serce się
ogrzewało.
- Trzymajcie się –
brunetka nam pomachała i pożegnała się szerokim, ciepłym uśmiechem. Chwilę
później było cicho.
Chwilę później, gdy Niall zamknął za nimi drzwi, zapadła
cisza. Bez słów rozeszliśmy się po salonie, ja w okolice sofy by dokończyć
sprzątanie, a on do komputera. Nie wyglądał na spiętego, ale coś mi mówiło, że
nie jest tak jak być powinno. Telewizja cicho grała w tle, ale to dobrze –
wypełniała pustą przestrzeń. Szkoda tylko, że była to kłótnia Kim i Kris
Kardashian, a nie wymiana zdań między nami. Poprzekładałam do jednego pudełka
po ciastkach resztki z kilku mniejszych paczek i wytarłam dłonią nazbierane
okruchy.
- Jak było na golfie? –
zdecydowałam się przerwać milczenie. Początkowo jedynie kątem oka zerknęłam na
niego, który jak się okazało nie spuszczał wzroku z ładującej się strony
internetowej. Ręce odrobinę mi drżały, więc zanim podniosłam ze stolika
szklanki oparłam się o niego dłońmi i odczekałam chwilę.
- W porządku. Nie
przeszliśmy przez wszystkie dołki, bo część była zarezerwowana. – odparł.
Zaczytał się znów w przeglądarkę i wiedziałam, że nic więcej od niego nie
uzyskam. Nie była to dla mnie komfortowa sytuacja, bo przeważnie bez zanadto
szczęśliwych i podekscytowanych emocji to nie ja ciągnęłam rozmowę, lecz
właśnie on. Opadłam pośladkami na kanapę i ukryłam na moment twarz w dłoniach.
Brakowało mi ciepła, wszystko dookoła mnie było zimne. Słowa były bez wyrazu,
meble chłodne i nieprzyjemne. Wszystko było nie tak a to dlatego, że oboje
odsuwaliśmy się od siebie razem z własnymi, nerwowymi myślami. Nie działaliśmy
wspólnie, tylko osobno. Jedynie mieszkaliśmy razem, spędzaliśmy noce w jednym
łóżku, siedzieliśmy obok siebie przed telewizorem. A to ostatnie i tak rzadko,
bo częściej okupował siedzenie w barze razem z kolegami, przed tamtejszym
ekranem.
- Niall? – odwróciłam do
niego głowę, mając nadzieję na zwrócenie jego uwagi. Na wpół oparty o biurko
mruknął jedynie, zapewne na znak bym kontynuowała. Ja jednak nic więcej nie
powiedziałam, tylko czekałam na jego reakcję. Siedział do mnie tyłem cały czas,
na moment odwrócił się twarzą w moją stronę i wysilił się na jednosylabowe
słowo.
- Co? – spytał. Zrobiłam
wszystko co w mojej mocy, by złapać z nim kontakt wzrokowy mimo dzielącej nas
odległości. Nie odwrócił się z powrotem do komputera, tylko patrzył i
cierpliwie czekał, aż cokolwiek powiem. Ja jednak trwałam w bezruchu uciszając
mój nieprzyjemny mętlik w głowie i szukając ukojenia w jego wzroku. – Nie ma
więcej do opowiadania, poszliśmy w międzyczasie na jedno piwo, nie zdobyłem
największej ilości punktów, bo.. – mówił, wyraźnie zirytowany tym, że według
niego wymagałam dalszej odpowiedzi na wcześniej poruszony temat. Wiem, że nie
wyraziłam się jasno w żadnym stopniu, ale jak miałam to zrobić? Nie miałam
psychicznie takiej możliwości, wszystkie umiejętności mi się kruszyły pod
ciężarem nerwów i tęsknoty za prawdziwym, domowym ciepłem.
- Niall. – przerwałam mu.
Ściągnął brwi i musiał nie być zadowolony z tego, jak prowadziłam rozmowę. –
Kiedy po raz ostatni mnie dotknąłeś? – spytałam drżącym głosem. Przyciągnęłam
dłoń do ust i próbowałam powstrzymać ich ciągłe, nerwowe ruchy.
- O co ci chodzi,
przecież ile, dwa dni temu… - zaczął, odwracając się do mnie całkiem w swoim
obrotowym krześle.
- Nie mówię o seksie ani
o pieprzeniu, bo tak to mogę jedynie nazwać. Kiedy ostatni raz mnie
przytuliłeś? – udało mi się powiedzieć pewnym głosem. Przemawiały za mną żal,
złość na sytuację, która doprowadziła nas do takiego stanu i tęsknota za tymi
ciepłymi ramionami, które mnie ze sobą oswoiły. – Kiedy po raz ostatni
zrobiliśmy coś razem?
- Annie, przecież
mieszkamy razem. Ciągle coś razem robimy… - kontynuował, co mnie frustrowało.
Cicho warknęłam, niezadowolona. Spojrzałam w sufit mając nadzieję na zebranie
odrobiny siły, więcej powietrza czy zrzucenie z karku negatywnych spostrzeżeń.
- Niall, błagam. Wiem, że
sytuacja jest pochrzaniona, sama to czuję. Ale te internetowe walki, to całe
napięcie.. – z całych sił trzymałam się w jednym kawałku, choć było coraz
gorzej. Jeszcze nie leciały łzy, ale niewiele im do tego brakowało. Głęboko
odetchnęłam i podniosłam się z kanapy by podejść do niego o parę kroków. Nie
mogłam znieść tej odległości zaledwie kilku metrów. – Brakuje mi ciebie, Niall.
Nie mówię, że masz nie spotykać się ze znajomymi, broń Boże. Tylko gdzie w tym
wszystkim jestem ja? Nie widziałeś do czego doprowadził mój stres miesiąc temu?
Nie pamiętasz, jak musiałeś tłumaczyć moją łamaną polszczyznę z angielszczyzną,
gdy miałam kolejne ataki paniki? – zaczęłam płakać. Po raz pierwszy od dawna
wyrzucałam wszystko kawa na ławę, zastąpiłam ciszę prawdziwymi słowami i
jednocześnie odczuwałam ulgę, bo pozbywałam się z siebie tych wyrazów, ale też
potężny ból, bo nie dostałam jeszcze wymarzonej nagrody za odwagę.
- Pamiętam, Ann. –
westchnął i patrzył przez chwilę w podłogę. Przejechał dłońmi po twarzy i wstał
z krzesła, wydmuchując z siebie dużą ilość powietrza. – Przepraszam. –
powiedział i słyszałam, czułam jego szczerość w głosie. Podparł się jedną ręką
pod bok, drugą sfrustrowany wciąż przeczesywał włosy.
- Nie chciałam tego
wszystkiego mówić, żebyś mnie przepraszał. Kocham cię, Niall, a my się od
siebie jedynie oddalamy. – pociągnęłam nosem. Wypuściłam z siebie drżący oddech
i poprawiłam kosmyki, które nieprzyjaźnie zasłaniały mi jego widok. – Wiem, że
jesteś zdenerwowany i naprawdę, ale to naprawdę jest mi przykro. Zrobiłabym
wiele, żeby zabrać ci tę całą niemiłą atmosferę z ramion. Ale pamiętaj, że nie
jesteś w tym wszystkim sam, ja na ciebie czekam zawsze w domu i cokolwiek się
dzieje, powinniśmy to ze sobą dzielić, a nie jeszcze bardziej chować w sobie.
Możesz być wściekły i krzyczeć, możesz być zamknięty w sobie i milczeć… -
mówiłam, nie wycierając już bezsensownie łez.
- Hej.. – szepnął i od
razu zbliżył się do mnie, ujmując dłońmi moją twarz i wycierając kciukami
policzki. Słabo się do mnie uśmiechnął, za co byłam wdzięczna najbardziej na
świecie. Jego oczy, mimo że smutne, wręczały mi malutkie, lecz liczne porcje
przyjemnego uczucia. Zapach dezodorantu, pranej niedawno koszulki i wody po
goleniu znów robiły swoje, w dodatku jego rysy twarzy nieco złagodniały i mimo
wszystko, był piękny. – Rozumiem.
- Ale poczekaj.. –
zaszlochałam, chcąc dokończyć myśl. Musiało to zabrzmieć i w efekcie wyglądać
dość żałośnie i zabawnie, bo nieco szerzej się uśmiechnął i troskliwie
zmarszczył czoło. - ..i możesz być niezadowolony i narzekać na wszystko, ale
nie odsuwaj się ode mnie. Nie proszę o wiele, nie musisz od razu siedzieć ze
mną pół dnia w domu i udawać, że to dla ciebie nie jest nudne. Po prostu bądź
trochę cieplejszy dla mnie i zobaczysz, może będzie lepiej dla nas obojga.
Potrzebuję, żebyś mi czasami dał buziaka, zabrał ciastko z talerza, patrzył od
czasu do czasu w oczy gdy się ze mną kochasz, nie tylko zawracał w głowie, no i
żebyś mnie przytulił. – ostatnie słowa już chyba wypłakałam całym swoim tchem,
bo od razu mnie do siebie przyciągnął.
Myślałam, że wiem czym jest szczęście. Musiałam jednak
zapomnieć, bo jego ramiona ciasno obejmujące moją drżącą postać były jak jego
kolejna definicja. Moja twarz tuliła się do jego ramienia i oddychała od nowa
tym domowym, najukochańszym zapachem. Ręce wczepiły się w materiał jego
pasiastej koszulki, serce przyspieszyło rytm i puls w końcu był w okolicach
normy jako jego minimum. Robiło mi się cieplej i przyjemniej, zwłaszcza z jego
oddechem na mojej szyi i rękoma, które nie puszczały mnie ani na moment.
- Kocham cię, Ann. –
pocałował bok mojej głowy i zaciągnął się powietrzem. Przyciskał mnie do siebie
tak mocno, że w normalnej sytuacji śmiałabym się i próbowała uciec, bo
brakowałoby mi powietrza. Ale ta chwila nie należała do zwyczajnych, to było
jak powrót po wielu dniach rozłąki.
- Kocham cię, Niall. –
wypłakałam prosto w materiał, który już na pewno przesiąkł moimi łzami.
- I nigdy nie jesteś dla
mnie nudna, lalka. – dodał, co wywołało mój lekki chichot. Zawtórował tym
samym, na co moje serce śpiewało już „Alleluja!”. – To dlatego dziewczyny były
dzisiaj?
- Potrzebowałam się
przytulić. – szepnęłam, nawet nie wiem czym zażenowana. Niall westchnął głęboko
i odrobinę, tylko ociupinkę odsunął się ode mnie na tyle, by spojrzeć na moją
spuchniętą już pewnie twarz.
- Przepraszam, Annie.
- Nie przepraszaj.. –
próbowałam zaprotestować, kręciłam głową, ale bezskutecznie.
- Będę przepraszał, Ann.
Nie powinno być takiej sytuacji, od tego masz mnie. Przepraszam, że do tego
wszystkiego doszło. – tłumaczył się. Nie chciałam, żeby jego frustracja znów
popsuła sytuację, więc uspokoiłam go obejmując dłońmi jego twarz. Skłoniłam go
do tego, by spojrzał mi prosto w oczy i zobaczył, jak lekko się do niego
uśmiecham.
- W porządku, rozumiem. –
dodałam w nadziei, że go tym uspokoję. Cieszyłam się, że udało nam się to
przegadać, a nie milczeć w ciągu kolejnych kilku dni. Słowa, mimo wszystko, były
na wagę złota zwłaszcza wtedy, kiedy brakowało również wszystkiego innego.
Ostatnia deska ratunku, gdy nie ma nawet gestów.
Ucałował przeciągle moje czoło, co zawsze utwierdzało
mnie w przekonaniu o jego ogromnych pokładach troski w sercu. Przyciągnął mnie
raz jeszcze do siebie, tym razem całkiem objęłam ramionami jego tułów i
policzkiem przytuliłam się do jego piersi. Czułam, jak poszczególne komórki
mojego ciała wypełniały się przyjemnym hormonem szczęścia, puls nieznacznie
przyspiesza a twarz napina się, gotowa do większej ilości szczerych uśmiechów.
Opierał się brodą o moją głowę i pozwalał trwać tak w uścisku przez kilka
minut, co chwila jedynie przesuwając ręce to z ramion, na plecy, lędźwia lub
znów na ramiona. Rozluźniliśmy splot, zgodziłam się na to bardzo niechętnie i
otrzymałam od niego szeroki, szczery uśmiech. Nie ten pełen zabawy i humoru,
lecz mnóstwa miłości i zadowolenia. To mnie chyba czyniło prawdziwie zakochaną
i oswojoną przez niego – wiedza o tym, czym różni się każdy jego uśmiech.
- Nieee… - jęknęłam, gdy
całkiem odsunął się ode mnie. Zaśmialiśmy się oboje cicho, gdy nie puściłam
jego dłoni i wciąż potrzebowałam kontaktu z nim przez dotyk. Objął mnie więc
jednym ramieniem i pozwalając jeszcze na moment wczepić się w jego ciało, zaprowadził
nas powoli tych kilka kroków z powrotem do biurka, skąd go wyciągnęłam.
Pociągnął mnie ze sobą tak, że swobodnie opadłam pośladkami na jego kolana i
siedziałam razem z nim przed dużym ekranem komputera. Prawą ręką asekurował
moje plecy i delikatnie masował je, drugą budząc do życia myszkę i monitor.
Przeczesałam palcami jego włosy, mierzwiłam je i
przesuwałam na różne strony. Obserwowałam jego zamyślony wyraz twarzy, który
mimo powrotu do tej samej czynności jednak różnił się od tego sprzed kilku
minut. Jego policzki nabrały koloru, oczy znów się świeciły i miały prawdziwy,
głęboko niebieski kolor.
- Poleć ze mną do Malibu.
– powiedział nagle, pełnym nadziei a zarazem pewności tonem głosu. Przesunął
wzrok z ekranu na mnie, lekko się uśmiechając. Odwzajemniłam gest i spojrzałam
w moją prawą stronę, gdzie na ekranie wyświetlone były loty na Zachodnie
Wybrzeże w ciągu najbliższego tygodnia.
- Czemu? – zaśmiałam się.
Od początku wiadomo było, że sam się tam wybiera i będzie zajęty pracą nad
muzyką. Uśmiechnął się do mnie szczerze, pokazując mi przy tym swoje idealnie
równe zęby. Boże, jaki Niall był przystojny. Szczerzył się do mnie tak pięknie,
że w obliczu zadanego pytania o lot przez pół globu, nie mogłam się nie
rozchmurzyć i zachichotać raz jeszcze.
- Nie chcesz pobyć ze mną
w Kalifornii? Myślałem, że nie będziesz się nawet zastanawiać. – zaśmiał się.
Miał w tym jakąś rację, muszę przyznać.
- A co ja tam będę robić?
Ty cały dzień i noc w studiu.. – zaczęłam, znów zaczynając zabawę jego włosami.
Podobało mi się to, jak potrafił dobrze uzmysłowić sobie sytuację i odnaleźć
się ze mną na nowo, w wręcz pełen flirtu sposób.
- Jak mnie nie będzie
pochodzisz sobie po mieście… - snuł niczym wyobrażenie. Kiwnęłam na niego głową
na znak, by kontynuował przekonywanie mnie do podróży razem z nim. - ..załatwię
nam pokój hotelowy z widokiem na ocean.. – mówił dalej, popychając mnie lekko
do siebie za plecy i tym samym sprawiając, że nasze twarze dzieliły centymetry.
Uśmiechnął się zalotnie, zanim znów cokolwiek powiedział i wędrował wzrokiem po
moich skrzących się, zapewne, oczach. – Będziesz mogła odetchnąć innym
powietrzem i odpocząć…
- Bo bardzo się tu męczę,
chodzę spocona i przepracowana.. – wtrąciłam ze śmiechem, na co on uniósł w
charakterystyczny sposób brew i skarcił mnie wzrokiem. Zaraz potem również się
uśmiechnął i delikatnie musnął moje usta swoimi.
- Cicho bądź, ja mówię. –
powiedział rozmarzonym tonem, nie odsuwając się zbyt daleko od moich warg. –
Przyniesiesz mi od czasu do czasu kawę i ciastko do studia, zobaczysz
chłopaków. Rano, jeśli uda mi się wstać, będziemy razem cieszyć się niezłym
miejscem, a wieczorem, kiedy wrócę.. – urwał powoli, zniżając kokieteryjnie ton
głosu.
- Hmmm? – Zamruczałam,
opierając swoje czoło o jego. Byłam pełna podziwu dla nas, którzy w przypływie
wzajemnego szczęścia od łzawej i trudnej rozmowy potrafili przejść do typowego,
bliskiego w kontakcie flirtu.
- Jak wrócę, będziemy się
całować.. – złączył nasze usta w ciepłym, pełnym pocałunku. Odrobinę zakołowało
mi się w głowie, od jakiegoś czasu nie otrzymywałam aż tak intensywnej dawki
emocji zawartej w jednorazowej pieszczocie. Zaśmiałam się lekko, gdy się od
siebie oderwaliśmy i zetknęłam tym razem nasze nosy.
- I? – dopytałam,
ucieszona naszym charakterem rozmowy.
- I będziemy się kochać
do białego rana, przy świetle księżyca na wybrzeżu Kalifornii. – powiedział ze
śmiechem, widząc moje poszczególne reakcje. Oboje wiedzieliśmy, że wszystko to
mnie przekonywało, a cała reszta była jedynie barwną otoczką.
- No nie wiem.. –
mruknęłam, po czym moje usta zostały łapczywie zaatakowane. Jego dłoń
powędrowała na mój bok, gdzie delikatnie zaczęła mnie łaskotać. Oboje się
zaczęliśmy śmiać w pocałunku, co tylko potęgowało chęć bliskości, zabawowego
nastroju i lepszego humoru.
- No weź.. – prosił. – Ja
stawiam. – dodał, na co zrobiłam minę.
- Och, no dzięki. Wiesz,
właśnie dlatego polecę, tylko czekałam na tę propozycję. – zaczął się głośno
śmiać w odpowiedzi, co było jednym z najpiękniejszych dźwięków na świecie. Nic
nie było w stanie przebić jego zadowolonego, szczerego śmiechu. Cmoknął moją
szyję i zerknął z powrotem na ekran komputera, na którym zaczęłam śledzić jego
kolejne ruchy. Ułożyłam głowę wygodnie na jego ramieniu i patrzyłam, jak
cierpliwie czeka na załadowanie się wszystkich stron, elementów rezerwacji i
płatności.
Było mi wygodnie i ciepło. Nie bardzo skupiałam się na
tym, co przeskakiwało mi przed oczami tylko i wyłącznie dlatego, że skupiałam
się na przyjemnie tulącym mnie do siebie uczuciu bycia kochaną. Mocno obejmował
moją talię, dłoń co chwila masowała mój bok lub biodro. Widziałam jedynie, że
otwierał kolejne okno przeglądarki i zanim dotarł tam, gdzie zamierzał
zatrzymał się na jednej z reklam pomiędzy stronami.
- „The Avengers 2” są już
w kinach? – spytał zaskoczony, unosząc brwi. Na niedużym banerze reklamowym
widniało logo filmu wraz z jego głównymi bohaterami.
- Już od jakiegoś czasu.
– potwierdziłam, obeznana w temacie. Bycie wierną fanką filmowych adaptacji
komiksów miało swoje wady i zalety, w tym namiętne wyczekiwanie na kolejną
część filmu jako jedna z wad. Mogłabym o niczym innym nie mówić, tylko o
perypetiach Iron Mana i zmaganiach Kapitana Ameryki.
Niall dokończył kupowanie biletów online i gdy już
myślałam, że będę musiała zejść z jego kolan i dać mu się wyswobodzić z
uścisku, mocniej chwycił mój bok i wszedł na stronę internetową lokalnego kina.
Siedziałam cicho, starając się w żaden sposób nie zaburzać jego toku myślenia.
- Za czterdzieści minut jest seans, chcesz
iść? – spytał, na co dość odczuwalnie przyspieszyła moja akcja serca. Wspólne
wyjście do kina? Na jeden z moich ulubionych filmów? Z Niallem? Dla mnie jak
marzenie.
- Nie wiem, czy to taki
świetny pomysł. – Musiałam mimo wszystko zachować w sobie dozę realizmu.
– Dopiero co była premiera, będzie sporo ludzi i możesz wywołać zamieszanie. –
sprostowałam, na co on delikatnie i w niegroźny sposób westchnął.
- Annie, nie obchodzi
mnie to. Chcę pójść z tobą na „Avengersów”, założę kaptur albo schowam się za
tobą. – uśmiechnął się delikatnie. Przysięgam, że jeszcze trochę i zgodzę się
na jakiś traumatyczny bieg zdarzeń tylko dlatego, że oddam się pod opiekę tych
hipnotyzujących oczu.
- Jesteś pewien? – nie
chciałam na nim niczego wymuszać minuty po tym, jak wyrzuciłam mu swoje niezadowolenie
i wszystkie żale.
- Kiedyś muszę zabrać
moją dziewczynę na randkę. – odparł, na co nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Uniósł zalotnie kącik ust na widok mojej radości i cmoknął mój policzek.
Po raz pierwszy od dawna zrobiliśmy coś spontanicznego –
i nie mówię tu o spontanicznym zrobieniu spaghetti na obiad. W kilka minut
doszliśmy do porozumienia, ubraliśmy się i po prostu wyszliśmy w nadziei,
przynajmniej z mojej strony, że dobrze nam to zrobi. Muzyka po cichu grała w
samochodowym odtwarzaczu, mruczeliśmy co poniektóre słowa do dobrze znanych nam
utworów. Niall trzymał jedną rękę na kierownicy, drugą włączył automatyczną
skrzynię biegów i sięgnął za swój fotel, uparcie szukając czegoś w kieszeni.
- Mogłabyś zobaczyć, czy
w schowku jest moja czapka? – na sekundę się do mnie odwrócił z prośbą, więc
otworzyłam sporą półeczkę nad moimi kolanami, w których mieściły się tony
niepotrzebnych rzeczy.
- Jaka czap.. – zaczęłam,
ale ugryzłam się w język na widok szarego materiału. Z trudem powstrzymywałam
uśmiech, zmuszona byłam schować wargę między zębami i uspokoić drżące policzki.
Złapałam ją za równie wełniany jak jej reszta daszek i wyciągnęłam ją przed
siebie.
- Co? – pytał, zerkając to
na mnie, to na drogę. – Och, błagam. Przecież już ją nosiłem, mogłaś od
początku mówić, że ci się nie podoba… - mówił zirytowany, ale z uśmiechem. Na pewno
nie było mu do śmiechu, bo uwielbiał nosić ją jako dodatek do wszystkiego lub
po prostu dobry kamuflaż, a każdy stroił sobie z niego żarty.
- Lubisz ją, w porządku! –
zaśmiałam się, próbując odgonić nas od ponownego napięcia. Nie mogło pójść o
czapkę, prawda? – Przyzwyczaję się, Niall. To tylko czapka. – uśmiechnęłam się
na koniec, po czym wskazałam mu palcem na wolne miejsce parkingowe kilkanaście
metrów po prawej.
Głęboko westchnął i płynnym ruchem postawił samochód
między dwoma innymi, zostawiając sobie wystarczająco dużo miejsca na
wymanewrowanie z miejsca parkingowego. Wyjął kluczyki ze stacyjki i przejechał
zrezygnowany palcami po swoich włosach, kręcąc przy tym z rozbawieniem głową. Wyrwał
mi nakrycie głowy z ręki i sam, sięgając przez mój tułów schował ją z powrotem
i raz jeszcze wypuścił z siebie głośno powietrze.
- Jeden, jedyny raz. –
Powiedział, nachylając się do mnie ponad konsolą i ciepło całując w usta.
Uśmiechnęłam się, przytrzymałam dłonią jego policzek jeszcze chwilę przy mojej
twarzy. Obdarzyłam go jak najpiękniejszym uśmiechem i złączyłam nasze wargi raz
jeszcze, przedłużając pieszczotę i zaciągając się powietrzem. Chciałam tym dać
mu do zrozumienia, że jestem zadowolona. Szczęśliwa, że mój Niall w pewnym
sensie wrócił.
Wziąwszy pod uwagę rozpogodzone niebo, oboje wsunęliśmy
na nosy okulary przeciwsłoneczne. Schował kluczyki do kieszeni wąskich spodni,
w których jego nogi wyglądały o niebiosa lepiej od moich. W ogóle, nie poprzestając
na samych nogach, nieco bardziej odprężony wyraz twarzy i dobrze dobrane
ubrania sprawiały, że mi samej były w stanie zmięknąć nogi na jego widok,
dlatego pewnie chwyciłam jego dłoń i szłam z nim, krok w krok.
Kino nie pękało w szwach, ale puste też nie było. Kilka kolejek
do kas ustawiło się we w miarę równych rzędach, więc cierpliwie i skromnie
stanęliśmy za grupką znajomych, którzy nie mogli się zdecydować na żaden film.
- Wolimy trójwymiarowy,
czy zwykły film? – spytał, gdy oboje obserwowaliśmy interaktywne monitory z
wyświetlonym repertuarem na resztę dzisiejszego dnia.
- Chyba tradycyjny.. –
myślałam na głos, a on teatralnie nabrał powietrza i zrobił zdziwioną minę.
Zaśmiałam się i dźgnęłam go łokciem w bok, zanim skończył swoją małą grę.
- No co ty, nie chcesz
móc niemalże dotknąć Kapitana Ameryki? A te efekty specjalne?! – oburzał się,
na co pokręciłam z rozbawieniem głową.
- Jak chcesz, może być.
- Ale ty nie chcesz? –
drążył, upewniał się. Z jednej strony troskliwe, z drugiej zabawnie irytujące.
- Jakoś nie pociąga mnie
aż tak technologia „3D”. – mruknęłam. – Poza tym, przy tylu zwrotach akcji i
chwytach Iron Mana trzeba umieć się dobrze skupić, a nie zostać pokonanym przez
ból głowy. – zauważyłam, na co oboje przytaknęliśmy. Decyzja podjęta.
Przesunęliśmy się kawałek w naszej kolejce, jednak wciąż
kilka osób dzieliło nas od kasy. Niall zaczął narzekać, że nie zarezerwował w
jakiś sposób wcześniej biletów, był niecierpliwy i zaczął się znów napinać. Po
kilku chwilach rozumiałam, że to przez bycie zauważonym – kilka młodych
dziewczyn z mojej prawej strony zaczęło swoje podekscytowane szepty i
domniemania, powoli telefony pojawiały się w rękach a blondyn uparcie szukał
jakiegoś źródła odwrócenia uwagi.
- Kochanie? – pociągnęłam
go za koniec bluzy i wiedziałam, że pieszczotliwym zwrotem od razu zwrócę na
siebie jego uwagę. Uśmiechnęłam się do niego lekko i przysunęłam bliżej,
pozwoliłam by objął mnie ramieniem i sama wtuliłam się w ciepły materiał jego
ubrania. – Nie denerwuj się. Idziesz ze mną obejrzeć grupę przystojniaków w
uniformach, możesz się wkurzać tylko jeśli za bardzo mnie w sobie rozkochają. –
powiedziałam, co skwitowałam buziakiem w policzek. Kilka dobrych sekund minęło,
zanim uzyskałam od niego nieco właściwszą reakcję. Znacząco ścisnął dłonią mój
bok i uniósł jeden z kącików ust.
- Zapomniałaś chyba o tej
rudej?
- No co ty, o Czarnej
Wdowie nigdy się nie zapomina. Dla niej może i mogłabym podjąć wiele drastycznych
zmian w moim sposobie życia. – próbowałam go rozbawić, co tym razem się udało. Czule
cmoknął moje czoło i luźno przewiesił swoje ramię przez mój kark, w
uspokajający mnie sposób.
- Nie ma mowy, nie
podniósłbyś młota Thora! – przekomarzałam się z nim, gdy przechodziliśmy przez
korytarze prowadzące do wyjścia z kina. Doszliśmy do momentu, kiedy to nam
obojgu nie zamykają się buzie, jesteśmy podekscytowani tą samą rzeczą i na
zmianę walczymy o nasze opinie i spostrzeżenia.
- Dzięki za wiarę we
mnie, mała. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. – zaśmialiśmy się.
Przyciągnął mnie do siebie i tym razem mimo wpatrujących się w niego par oczu,
mocno mnie przytulił do swojego boku i dumnie wypiął pierś, prowadząc mnie do
drzwi na zewnątrz.
Powoli zapadał zmrok, powietrze zrobiło się o kilka
stopni chłodniejsze. Mocniej zawinęłam się zwojami jego ciemnej bluzy, która od
jakiegoś czasu leżała po mojej stronie szafy. Wolnym krokiem szliśmy chodnikiem
wzdłuż witryn sklepowych, które okalały dzielnicowe kino. Zatrzymaliśmy się na
chwilę przy wystawie starych płyt winylowych, która zdobiła szyby jednego z
częściej odwiedzanych przez pasjonatów antykwariatów. Przechodziliśmy przez
ostatnią przecznicę, która dzieliła nas od zaparkowanego auta i na moje
polecenie skręciliśmy, gdy zostałam uwiedziona przez logo cudownego sklepu z
domowej roboty babeczkami i innymi wypiekami.
W momencie, gdy weszliśmy do posiadłości „Lola’s Cupcakes”,
mój nos znalazł się w raju, a wzrok dostał ataku barw. Dziesiątki rodzajów
ciastek rozpościerały się za przeszkloną ladą cukierniczą i czekały na pierwszy
kęs, wołały do mnie i błagały o spróbowanie.
- Jak dziecko w Boże
Narodzenie. – skomentował mój stan, na co nie byłam w stanie zareagować
inaczej, jak ochoczo pokiwać głową.
- Kupisz miiiiiii? –
porcja moich ulubionych super bohaterów w połączeniu z widokiem ton kolorowego
cukru ozdobnego, kremów i dekoracji sprawiły, że nie panowałam nad swoim
uśmiechem. Nie był w stanie mu odmówić, dlatego pociągnął moje sparaliżowane
ciało bliżej wystawy – bo jedynie tak nazwałabym bogato wyposażoną półkę sklepową
w tym lokalu.
- Poproszę jedno ciastko
z kremowymi malinami, a drugie z… - zastanawiał się, a ja wybałuszyłam oczy.
Czytał mi w myślach, które było najpiękniejsze? - ..niech będzie „czekoladowy
raj”. – zwrócił się do ekspedientki, która już minuty wcześniej stała jak na
drutach i obserwowała nasze ruchy. – Dasz gryz swojej, a ja dam ci spróbować moją
babeczkę, stoi? – spojrzał na mnie, gdy bez życia, rozmarzona niemalże zwisałam
z jego ramienia.
- Pół. Jemy po pół. –
Powiedziałam dobitnie, na co dźwięcznie się uśmiechnął.
Miałam nadzieję, że takich chwil już nigdy więcej nie zabraknie, ani na chwilę.
________________________________________
ask.fm/manny96
mannien.tumblr.com
twitter.com/maryb96
http://www.wattpad.com/story/34495045-those-lovely-moments
Jeśli chcecie zamówić ze mną słowo lub dwa, znajdźcie mnie gdziekolwiek.
Będę wdzięczna za komentarz jak i konstruktywną opinię co do tego bałaganu.
Jeśli jakimś cudem czyta to Mara - dostałam od Was najlepszy prezent urodzinowy EVER.
*13 days 'till I'll scream myself out*