Dziękuję, że byliście ze mną cały poprzedni rok.
Życzę Wam z całego serca, żeby uśmiech nie opuszczał Was ani na moment.
Druga część Świąt Niannie - czego chcieć więcej? :)
***
Ostatecznie padło na dzień przed
Wigilią. Oboje wysiedliśmy z dużej taksówki tuż pod wejściem na Heathrow, Niall
by pozwolić mi zebrać swoje manatki do kieszeni kurtki przytrzymał obydwie
czarne torby. Ubrał kaptur na głowę i słabo się do mnie uśmiechnął, gdy chwycił
mnie za rękę i poprowadził do hali odlotów.
Żeby nie musieć rozstawać się na
zbyt długo, najpierw podszedł ze mną do mojego check-inu. Cierpliwie poczekał,
aż uporałam się z formalnościami i odebrałam swój bilet. Inny od jego. Później
ociągając się i ledwie wlokąc swoje nogi, przytulona do jego boku obserwowałam
jak wręcza pracownikowi linii lotniczej swój paszport. Bawiłam się zamkiem jego
kurtki, nie zwracałam uwagi na otaczający mnie świat.
Niósł moją czarną kurtkę przez cały
czas pobytu w strefie bezcłowej, gdy leniwie i z wyciśniętymi resztkami
zadowolenia śmialiśmy się z ludzi kupujących na ostatnią chwilę perfumy,
zestawy do kąpieli i masę dziwnych, nie zawsze potrzebnych rzeczy.
-
A propos prezentów. – zwrócił się do mnie, gdy stanęliśmy przy rzędzie
krzesełek. Wiedziałam doskonale co to znaczy.
Postawiliśmy nasze identyczne,
skórzane torby podróżne na niebieskich siedzeniach. Ostrożnie wyjęłam ze swojej
niepozornie wyglądające, tekturowe pudełko po butach, które dziś rano nie
pozwalało mi na eleganckie zapięcie bagażu. Umówiliśmy się w sposób prosty – by
zachować charakter niespodzianki, wszystko upchnięte do jednego z milionów
pudeł po butach, które walały się po naszym domu. Plan był taki, że wymienimy
się nimi tuż przed odlotem i pełnoprawnie ułożymy je pod domowymi choinkami.
Dostałam do ręki obrysowane
koniczynami pudełko po wsuwanych trampkach, które lubiłam na jego nogach.
Uśmiechnęłam się i wepchnęłam je na stos i tak zgniecionych już ubrań.
Odwróciłam się do niego i jak najmocniej przytuliłam. Nie rozpłakałam się.
Jedyne co robiłam, to tuliłam jego ciało tak, jakby miało nie być jutra. On
masował moje plecy i całował moją głowę, czyli spełniał swoją tradycyjną
funkcję.
-
Możesz mi zdawać relacje w wiadomościach i dzwonić kiedy chcesz, wiesz o tym? –
spytał cicho, a ja zdołałam jedynie pokiwać głową i westchnąć. Boarding mojego
lotu został wywołany w ogłoszeniu.
-
I love you.
-
I love you too, doll. I’ll see you soon, yeah?
-
Merry Christmas, Niall.
***
-
Gdzie postawić półmisek z rybą? – spytałam, niosąc naczynie pełne pachnącej,
świeżo zrobionej potrawy.
Od kilku godzin przygotowywałyśmy z
mamą stół pełen smakołyków, tradycyjnych potraw, nowych sałatek. Już wczoraj
pomagałam przy mieszaniu bigosu, zostałam do tego zaciągnięta zaraz po
uściskach na powitanie i rzuceniu ciężkiej torby na podłogę. Wcale nie
narzekałam, wręcz przeciwnie – robiłam to z ochotą, szczęśliwie oglądałam mamę
w swoim ulubionym żywiole i mimo wszystko z utęsknieniem czekałam na głupie
dowcipy taty, które na końcu i tak zawsze mnie będą śmieszyć.
-
Gdzieś na środku, może obok świecznika.. – dyrygowała mną, za czym tęskniłam. W
końcu udało nam się przerwać ciągły zwyczaj rozmawiania przez telefon, by
spojrzeć sobie w oczy i opowiedzieć wszystko jeszcze raz, po kolei, tak jak
powinno się to robić zawsze. – No dobra, chyba wszystko jest.
Telefon w tylnej kieszeni moich
ulubionych, podartych jeansów znów zawibrował. Mówię „znów”, bo robił to bez
przerwy od momentu, gdy wsiadłam do taksówki jadącej do domu. W normalny,
codzienny sposób pisaliśmy ze sobą o tym, co się dookoła dzieje. Śmiałam się
razem z nim ze śmiesznej sytuacji na ulicy, cieszył się razem ze mną na
ugotowane pierogi i posypaną pietruszką sałatkę.
Dwa razy musiałam przeczytać
wiadomość, bo była zbyt wspaniała, by ominąć jakiekolwiek słowo. Momentalnie
zwróciłam się do mamy w nadziei, że jeszcze dzieli nas chwila od rozpoczęcia
kolacji.
-
Mamo? Czy byłoby w porządku, gdyby ktoś chciał zamówić z tobą dwa słowa przez
telefon? – spytałam, wskazując na urządzenie w moim ręku.
-
O matko, no pewnie! Julia jeszcze pakuje jakiś prezent, jak zwykle na ostatnią
chwilę, więc jeszcze chwila czasu jest. – uśmiechnęła się i odwiesiła swój
fartuszek na wieszak w kuchni. Nie minęła minuta odkąd odpisałam mu na
wiadomość i już jego znajome zdjęcie pojawiło się na ekranie.
-
Daję ci mamę, okej? – spytałam, nawet bez słowa przywitania. Jego krótkie „no
jasne” wystarczyło, by zrobiło mi się ciut słabiej. Niewiele czasu mogliśmy
poświęcić na rozmowy przez telefon, skoro każde z nas zajęte było rozmowami z
rodziną, przygotowaniami lub zwyczajnym relaksem w gronie bliskich.
Gdy
dałam mamie telefon, momentalnie się uśmiechnęła. Nie byłam w stanie
stwierdzić, co do niej mówi ze względu na cichy, dyskretny wręcz głośnik.
Rzeczą której jednak byłam pewna, była szczerość jej uśmiechu. Oczy szkliły
się, policzki poczerwieniały. Musiał naprawdę się starać, dobierać cudowne
słowa i jeszcze bardziej rozkochiwać ją w sobie.
Tata stanął obok mnie, Spartek
plątał się między naszymi nogami. Dźgnął mnie delikatnie łokciem, gdy ujrzał
wyraz twarzy swojej żony.
-
Co tam?
-
Z Niallem rozmawia. – mruknęłam i byłam dumna z faktu, że mój chłopak doczekał
się tak dużego poparcia ze strony moich rodziców. Oboje świadomi byli ile dla
mnie znaczy, szanowali to i traktowali go jak członka rodziny, który należy do
niej od zawsze i na zawsze.
-
No dawajcie, ludzie.. – dobiegły nas z salonu narzekania Marty. Od rana
chodziła głodna, burzyła mój i mamy porządek na talerzach i w miskach. Zawsze
była nieokiełznana, a w domu tym bardziej.
Oparłam się biodrem o ścianę i
obserwowałam, jak mama bawi się serwetką podczas wysłuchiwania tych kilku słów.
Uśmiechała się szeroko, co musiało wskazywać na szczęście płynące razem z
pojedynczą łzą na policzku. Tata podszedł do niej i ucałował jej głowę, co jak
zwykle wywołało moje rozgrzanie serca. Byli dla siebie wspaniali, co nie
ulegało wątpliwościom przez całe moje życie.
Spojrzała na mnie i ciepło się
uśmiechnęła. Zdałam sobie sprawę z kończących rozmowę słów, które padały z jej
ust. Prosiła, by pozdrowił całą swoją rodzinę. Życzyła mu wszystkiego, co
najlepsze.
-
… I żeby Ania trochę mniej narzekała.. – zaczęła powoli dodawać.
-
Hej! Poprawiłam się! – zaprotestowałam, więc się zaśmiała i zasłaniała ręką,
bylebym jej nie odebrała słuchawki. Słyszałam jego zadowolony śmiech i
mimowolnie uniosłam kąciki ust na ten dźwięk. Mama podziękowała za telefon,
wytarła dwie łzy i odsunęła od siebie urządzenie nic na nim nie klikając –
zawsze bała się, że coś zepsuje. Nie rozumiała nowoczesnych technologii i
osiągnięciem było, gdy nauczyliśmy ją z tatą obsługi tabletu.
- No dobra, to już zaczynajmy, skoro już
życzenia się zaczęły. – ponagliła nas. Gdy wychodziliśmy z kuchni znacząco
ścisnęła moją dłoń i wiedziałam, że wszystko jest w porządku.
Kacpra odciągnęłam od siedzenia
przed laptopem w kącie. Julia stawiała ostatnie prezenty pod średniej
wielkości, piękną choinką. Marta z utęsknieniem wpatrywała się we wszelkie
dobre rzeczy, które leżały już na stole a tata dotrzymywał mamie towarzystwa,
stojąc tuż obok niej i patrząc jak sprawdza, czy żaden z opłatków przypadkiem
się nie ukruszył. Po schodach w korytarzu zszedł mój szwagier – Kuba, razem z
rocznym Piotrkiem, który już zaczepnie wymachiwał do swojej mamy, by skończyła
układać pudełka i torby i zajęła się nim. Uśmiechnęłam się na jego widok –
większość popołudnia przespał zmęczony po porannych szaleństwach z ciociami, co
chyba nie do końca podobało się jego mamie.
-
Skoro już wszyscy jesteśmy razem, - spojrzała na mnie nasza mama i uśmiechnęła się.
– i jest Wigilia, to chciałabym wam podziękować z całego serca za to, że mnie
wspieracie.. To dla was walczę, dzięki wam wciąż tutaj jestem, dzielę z wami
moje zdrowie i szczęście.. – zaczął jej się łamać głos. Oczywiście, znając
mnie, oczy od razu się zaszkliły. - ..okropnie was kocham, wiecie? I obojętnie
co robicie, gdzie jesteście, jestem dumna z tego co macie w życiu, że jesteście
moimi dziećmi, że kochacie mnie tak mocno, jak ja kocham was.. – rozpłakała
się. Tata podszedł do niej i ucałował jej głowę, uspokajając odrobinę. Musiałam
odwrócić wzrok, by nie skończyć tak jak ona. Spojrzałam na moje rodzeństwo i
byłam jedyną aż tak bliską łez. Piotrek nieświadom niczego bawił się
kołnierzykiem swojego taty, Kacper przestępował z nogi na nogę.
Jak zwykle, w kolejności od
najstarszego do najmłodszego, mama każdemu dała opłatek i pozwoliła, byśmy
zaczęli podchodzić do siebie i jak co roku składać życzenia. Nie zdziwiłam się,
gdy ze względu na nieparzystą liczbę dorosłych nie miałam do kogo podejść. Tak
wyglądało to zawsze, cierpliwie czekałam aż ktokolwiek będzie już gotów, by
cokolwiek miłego powiedzieć do mnie – tej najmłodszej.
W końcu uśmiechem zostałam
zaczepiona przez mojego tatę. Ubrany był elegancko, w szare spodnie garniturowe
i czerwoną koszulę. Równo związał dłuższe włosy co uwydatniło te siwe,
wystające po bokach. Długość zarostu była wciąż pod kontrolą, nie przeszkadzała
mu w radosnej mimice twarzy. Zanim cokolwiek do siebie powiedzieliśmy,
wykonaliśmy nasze tradycyjne powitanie złożone z kilku kombinacji uścisków ręki
i przybijania pięści. Oboje się zaśmialiśmy – w końcu znaliśmy to oboje już od
dobrych dziesięciu lat i traktowaliśmy to jako absolutnie „naszą” rzecz.
Życzenia, które mi złożył były najprostsze na świecie ale wiedziałam, że prosto
z serca. Od zawsze miałam z nim szczególną więź, która dawała mi powody do
wiary w każde jego słowo.
Kolejną osobą był Kacper. Nie
byliśmy obfici w słowa. Spojrzeliśmy na siebie i wydaje mi się, że oboje nie
chcieliśmy mówić zbyt wiele na głos. Jedyne co zrobiliśmy, to mruknęliśmy
zwykłe „wszystkiego najlepszego” i przytuliliśmy się. Obojętnie jak bardzo by
mu się nie udawało w życiu zawsze będzie moim starszym bratem. Zawsze będzie
tym, który nigdy nie stanął do mnie tyłem, mimo swojego obojętnego stosunku do
wielu sytuacji. Był cichy, ale protekcyjny. Był moim bratem i dobrze spełniał
swoją rolę.
Marta na „dzień dobry” przytuliła
mnie i ucałowała w policzek. Jej stylizowane na afrykańskie bransoletki wesoło
szeleściły na nadgarstku, gdy masowała moje ramię. Przekazała mi szczególną
prośbę, bym odpoczęła psychicznie i fizycznie. Obie byłyśmy tymi, które wciąż
były w innym miejscu, z tym że ja się o wiele bardziej ustabilizowałam. Ona
mimo bycia najstarszą wiodła samotne życie, jednak pełne ekscytujących przeżyć
i nowych doznań, w tym naukowych. Dawała z siebie wszystko i sięgała po coraz
to nowsze wyzwania, dlatego życzyłam jej przede wszystkim sukcesów i
powodzenia.
Piotruś znalazł się na rękach swojej
mamy, więc Kuba był w stanie swobodnie mnie przytulić. Z natury był wesołym
facetem, również dobrze wyglądającym. Jako nastolatka, jeszcze zżyta do granic
możliwości z Julią spędzałabym u nich noce, grała ze szwagrem na konsoli i
zajadała się jego popisową pizzą. Podziwiałam go zawsze za to, że tak bardzo
kochał moją siostrę i dlatego też nie miałam nic przeciwko ich związkowi. Byli
przez wiele lat przykładem dla mnie, mimo że nie do końca udało mi się go
odzwierciedlić. Przynajmniej nie wtedy.
-
No, więc tego… I ten… - zaczął i uśmiechnął się przy tym. Nie wiedzieliśmy
nigdy aż tyle o sobie, by wchodzić w szczegóły. Dlatego skończyło się na
przekomarzaniu i podśmiewywaniu z tradycyjnych formułek, które wszyscy sypią na
każdej polskiej Wigilii.
Dokładnie przytulona i wycałowana
zostałam przez moją mamę. Emanowało od niej ciepło, była obecnie w raczej
dobrej kondycji, więc wszyscy się z tego cieszyliśmy. Jeszcze bardziej jej
pewnie podskoczyły białe krwinki ze względu na radość z nadchodzących Świąt –
kochała wspólny czas, uwielbiała raczyć nas pysznym jedzeniem i cieszyła się,
mając nas wszystkich dookoła siebie. To dawało jej bezpieczeństwo i pewność, że
ma po co walczyć z chorobą.
-
Kocham cię, Mamusiu. – szepnęłam jej do ucha i jeszcze przedłużyłam nasz
uścisk.
-
Ja ciebie też, moja mała, najmłodsza.. – uśmiechała się, gdy to mówiła.
Zaśmiałam się z jej pieszczotliwych określeń i jeszcze chwilę stałam tak z nią,
dzieląc się przyjemnymi słowami otuchy i życzeniami, które miałam nadzieję
wniosą wiele do mojego jak i jej życia.
-
Rwij opłatek, młody! – uśmiechnęłam się do malca, gdy został mi już tylko on i
jego mama. Sprytnie ułamał sobie większość z tego, co trzymałam w dłoni i z
ochotą wepchnął sobie do maleńkiej buzi. Ucałowałam jego dwie maleńkie stopy,
które były moją słabością jeśli chodzi o dzieci. Radośnie się zaśmiał i po
swojemu coś powiedział, na co ucałowałam jego elegancko ubrany w sweter
brzuszek i przesunęłam się bardziej w lewo, by w końcu dotrzeć do mojej drugiej
siostry.
- Wszystkiego najlepszego. – powiedziała i
wymieniła ze mną buziaki w policzek. Zawsze oczekiwałam życzeń od niej. W
dzieciństwie była tą z sióstr, która częściej zostawała ze mną, bawiła się
lalkami i udawała sklep spożywczy tylko dla mojej frajdy. Zabierała mnie zawsze
do kina, na kręgle. Koleżanki w szkole podstawowej i wczesnych latach gimnazjum
zazdrościły mi jej, rozpieszczała mnie jak nikogo innego. Jednak gdy obie
dorosłyśmy coś się zmieniło. Wciąż brakowało mi jej dawnej bliskości, dlatego
znając moje dobre usposobienie wobec rodziny nie rozpoczynałam nigdy kłótni ani
nerwowej wymiany zdań. Zawsze była dla mnie na tyle cenną osobą, że nie
chciałam tego wszystkiego zwyczajnie popsuć.
Samo się zaczęło rujnować, gdy mama
zachorowała. Jej charakter nakazywał jej rządzić wszystkim, co się działo. To
ona musiała mieć wszystko pod kontrolą, zawsze miała jakąś dobrą radę.
Większość sprowadzała się do zdrowego jedzenia, oskarżała mamę o to, że sama
rozwija swojego raka, bo je niewłaściwie. I to chyba bolało najbardziej. Mówiła
jej, że powinna być na takiej diecie jak ona i jej chłopaki, że wtedy do
niczego by nie doszło. Prawda była taka, że mama jadła absolutnie w porządku, a
ona szukała jedynie winnych dookoła siebie nie zważając na to, kto staje się
ofiarą jej zarzutów.
-
Wszystkiego najlepszego. – odparłam. Już chciałam coś więcej dodać, przypomnieć
o swojej osobie i może choć trochę zachęcić do tego, by pochopnie mnie nie
oceniała. Nie rozumiała dlaczego nagle wyjechałam i nie próbowała zrozumieć.
Kolejną bolesną rzeczą był fakt, że widziała we mnie nowobogacką dziewczynę z
przedmieść Londynu, która nie doszłaby do niczego bez wpływów bogatego
chłopaka. Przyzwyczaiłam się, co nie znaczy że czułam się z tym mianem
absolutnie w porządku. Dlatego sama nie rozpoczynałam rozmów, prędzej skupiałam
się na rozpieszczaniu siostrzeńca, niż na utrzymaniu zdrowej relacji z siostrą,
która na dobrą sprawę nie była już możliwa do spełnienia.
I na tych płytkich słowach skończyło
się, bo Julia zaczęła zabawiać małego Piotrusia. A ja się odwróciłam i
próbowałam zająć myśli czym innym, byle tylko nie sprawić sobie samej
przykrości. Jak na zawołanie telefon zawibrował, a na ekranie nie pojawiło się
nic innego jak proste, ale przyjemne słowa: „Miłej kolacji, zjedz ile wlezie i
opowiedz mi potem, czego mam żałować”. Uśmiechnęłam się, lecz zanim zdążyłam
odpisać telefon został mi sprytnie zabrany z rąk.
-
Tato, tylko odpiszę.. – jęknęłam. Zaczął oglądać uważnie urządzenie i uniósł
brew. Wiedziałam, że mogę się spodziewać jakiejś zabawnej riposty lub
niekoniecznie śmiesznego żarciku, które jednak w żaden sposób nie przeszkadzały
mi.
-
Patrz Gosiu, - zwrócił się do mamy. – dostałem pod choinkę nowy telefon.
Jeszcze bez żadnej ryski, kurde! – zaśmiał się. – Nie wygiął ci się jeszcze w
kieszeni? – wiedziałam, że się tylko śmieje, ale i tak poczerwieniały mi
policzki z zażenowania. Nigdy nie lubiłam być oceniana przez pryzmat rzeczy,
które mam, dlatego poczułam się odrobinę niekomfortowo.
-
Dostałam go w prezencie, ma nawet specjalny grawer! – broniłam się. Pokazałam
mu na tylną obudowę i maleńkie, dosłownie kilkumilimetrowe serduszko, które
wyżłobione zostało tuż pod firmowym znaczkiem. Wydał z siebie ciche „hmm” pełne
aprobaty i już miałam wziąć urządzenie z jego ręki, lecz ten podniósł ją
wysoko, ominął moją postać i położył je na stojącej nieopodal komodzie.
-
Jak kocha to poczeka. – uśmiechnął się.
Obiadokolacja przebiegała w
spokojnej atmosferze. Z radia leciały cicho świąteczne melodie, każdy z nas
zajadał się pysznościami przygotowanymi z moją pomocą przez mamę. Nie obeszło
się bez kilku zbędnych komentarzy Julii na temat nie do końca „właściwego” sposobu
przyrządzenia niektórych potraw, ale mama robiła wszystko, by po prostu
spłynęło to po niej. Bardziej chyba ja się nadenerwowałam, niż wszyscy inni.
Odrobinę nieswojo poczułam się
dopiero w momencie, gdy każdy zajął się czymś innym. Tata zaczął bawić się ze
swoim wnukiem, Kuba pufał na kanapie. Kacper chodził z góry na dół, bo był w
trakcie kłótni z dziewczyną i z tego co widziałam po jego gestach, nie był w
stanie znieść wszystkiego na raz. Marta z mamą zajęły się przeglądaniem starych
zdjęć tej części rodziny, której nie znałam a Julia zaczęła przeglądać w Internecie
strony kulinarne z przepisami na zdrowe, bezcukrowe ciasto. Krótko mówiąc
siedziałam jedyna na krześle przy stole, obserwowałam wszystkich i dziwiłam
się, że aż tak się rozproszyliśmy. Popijałam kompot z suszonych owoców i
podjadałam migdały, które postawiłam w miseczce jakiś czas temu koło sałatek.
Już myślałam, że z frustracji też
dołączę do bardzo nie-świątecznego zamieszania i pójdę do swojego starego
pokoju po aparat fotograficzny. W porę jednak bardzo szczupła brunetka, w
idealnie dopasowanych spódnicy i bluzce oderwała się od swojego telefonu i
podniosła głos.
-
Dobra, nie wiem jak wy, ale dla mnie czas na Świętego Mikołaja. – jej ton
rzucony był wręcz od niechcenia i od razu pożałowałam, że miałam w niej
nadzieję na poprawienie mojego nastroju. Nie mówię, że czułam się źle – po
prostu nie tak, jak zawsze być powinno.
Przesiedliśmy się bliżej bogato
ubranej choinki, pod którą stał spory stos prezentów. Mama usiadła wygodnie w skórzanym
fotelu, który w zasadzie należał do niej. Wszyscy zawsze wiedzieli, że ona
uwielbia zajmować to miejsce, więc rzadko kiedy ktokolwiek śmiał ułożyć się w
nim podczas jej obecności. Tata jak zwykle objął funkcję rozdającego prezenty,
więc z lekkim uśmiechem na twarzy zaczęłam obserwować, jak po kolei różne osoby
dostawały do rąk zapakowane upominki.
Pierwszą rzeczą, jaka wylądowała w
mojej dłoni był szczelnie opakowany szarym papierem zestaw różnokolorowych
kliszy do jednego ze starszych typów aparatów, który udało mi się któregoś razu
znaleźć na pchlim targu za którymś razem w Brukseli, gdy odwiedzałam Martę.
Spojrzałam na nią z uśmiechem i otrzymałam w zamian wesołe mrugnięcie okiem.
Obojętnie jak bardzo narzekałaby na brak pomysłu zawsze trafiała dobrze z
prezentem dla mnie. Poza rodzicami i tak była jedyną, która zawsze regularnie
każdemu sprawiała jakąś bożonarodzeniową przyjemność. Miałam nadzieję dołączyć
do nich, dlatego oboje z Niallem postaraliśmy się o sprezentowanie każdemu
czegoś choćby drobnego. W ten oto sposób u dziewczyn wylądowały kosmetyki,
które zawsze uwielbiały a nie miały czasu kupić, a Kacper uśmiechnął się na
widok oryginalnej koszulki jednego z londyńskich pierwszoligowych klubów
piłkarskich. Mamie świeciły się oczy, gdy zobaczyła piękne, wiszące kolczyki
pełne świecących kryształków. Od razu ubrała jeden z nich, a drugie ucho
przybrała jednym z innej pary, którą też od kogoś dostała. Nie mniej jednak,
najbardziej podekscytowana byłam na prezent dla taty. W nim, nie ukrywajmy, przydała
się bezpośrednia pomoc mojego chłopaka.
-
Co my tu mamy.. – mruknął, rozdzierając czerwony papier. Zaśmiał się w głos na
widok płyty jednego z naszych wspólnie ulubionych zespołów, czyli Pearl Jam. –
A wiedziałem, że od momentu jak ostatnio tu byłaś, to gdzieś zaginęła z mojej
półki. – cieszył się i kręcił głową. Odłożył ją na bok, jednak ja nie dałam za
wygraną.
-
Tato, nie chcesz zajrzeć do środka? – podsunęłam mu pomysł w nadziei, że coś
zaskoczy. Uniósł brew z zaciekawieniem i otworzył opakowanie, po czym
momentalnie otworzył buzię z zaskoczenia. Przez chwilę nic nie mówił, aż w
końcu znów się zaśmiał i szczerze uśmiechnął. – Tylko nie myśl, że w ogóle w
tym nie miałam udziału! Prawie się posikałam, kiedy musiałam sama do niego
podejść i poprosić. – tłumaczyłam się. Nie chciałam, żeby ktokolwiek myślał, że
całkowicie wykorzystałam benefity Nialla. Tylko częściowo, zaraz po tym jak
dowiedziałam się, że mój chłopak spotkał naszego idola, Eddie’go Veddera.
-
Ekstra. Kurczę, muszę częściej gubić moje płyty. – jego uśmiech naprawdę mówił
wiele. Cieszyłam się ogromnie, sprawienie mu muzycznej radości było czymś
cudownym i często trudnym do zrealizowania.
Kątem oka widziałam, jak mama z
zadowoleniem nas obserwuje. Często powtarzała mi, że więź z moim tatą
uzdrawiała złamane serca. Dobrze się czułam ze świadomością, że wciąż ta nasza
„magia” działa mimo minionych lat, tysięcy kilometrów i o połowę mniej słów.
W kącie kanapy, mały Piotruś zaczął
piszczeć na widok przesuwających się na sznurkach klocków, które z pomocą taty
rozpakował. Kuba na głowie wciąż miał sportowe okulary, które miały służyć mu
podczas biegania w maratonach. Julia znów zajęła się czymś w telefonie, nawet
nie do końca odpakowane prezenty leżały dookoła niej.
Z obserwacji wyrwało mnie uderzenie
średniej wielkości pudełkiem o moje kolana, gdy po turecku siedziałam zaraz
obok choinki. Spojrzałam do góry by ujrzeć mrugającego tatę i ponaglającego do
tego, bym odpakowała swój prezent. Delikatnie rozerwałam papierową kokardę i po
kolei zdejmowałam zwoje papieru, aż w końcu dotarłam do czarnego pudełka
prezentowego. Długo czekać na uśmiech nie musiałam, bo znajomy znaczek firmowy
mojego ulubionego koszykarza połyskiwał na samym środku pokrywki. Nie czekając
dłużej otworzyłam pudełko i w myślach wiwatowałam na widok koszulki z cytatem
samego Jordana, która kilka lat wcześniej pojawiła się w sprzedaży. Obok ładnie
poskładanej podkoszulki leżała paczka trzech wysokich par skarpet, które swoim
motywem zastępowały trzy najbardziej charakterystyczne modele butów do
koszykówki spod skrzydeł Air Jordan. Zaśmiałam się cicho na widok idealnie
dobranych dla mnie prezentów.
-
A to nie męskie przypadkiem? – usłyszałam od Julii, która patrzyła jak oglądam
nowe zdobycze.
-
Takie lubi, takie ma. – Mama odparła, a moje usta posłały jej powietrznego
buziaka wdzięczności.
-
Zdaje się, że jeszcze to jest twoje. – tata westchnął teatralnie, gdy podawał
mi pełne krzywo narysowanych koniczyn pudełko. Uśmiechnęłam się i
podziękowałam, lecz nie byłam pewna co chcę zrobić. Otworzyć? Poczekać do
jutra, zgodnie z Nialla tradycją? Czułam też, że większość spojrzeń skierowana
była na mnie, bo wszyscy swoje podarunki już otrzymali i rozpakowali.
-
Nie wiem, czy mogę ten teraz zobaczyć.. Święty Mikołaj chyba wolałby, żeby było
fair. – nerwowo się zaśmiałam.
-
No ale co, tak będziesz siedzieć i na niego patrzeć? – usłyszałam od mamy,
która zawsze była za sprawianiem sobie jakichkolwiek przyjemności. – To może
już lepiej zadzwoń to tego Świętego i zapytaj. Chociaż ja tam bym się nie
przejmowała i otwierała!
Pod zabawnym, karcącym spojrzeniem taty sięgnęłam po
telefon. Odblokowałam go i znalazłam (całe szczęście) tylko jedną wiadomość,
mówiącą o dobrym piwie, które otworzył któryś z Horanów. Z pamięci wpisałam
numer i wzdychając nerwowo poczekałam, aż odbierze. Znów czułam się co nieco
niekomfortowo, ze względu na obserwujące mnie pary oczu. Odnosiłam nieprzyjemne
wrażenie, że po cichu jestem przez część moich najbliższych oceniana. Nie
wydawało mi się to przyjemne, dlatego powoli moja postura zaczęła się kurczyć i
jeszcze trochę, a schowałabym się za kanapą.
-
What’up, doll?- usłyszałam i nie
byłam w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej
twarzy. Jego akcent otoczony domowymi odgłosami telewizji i stukania naczyń,
rozmów i śmiechów był czymś, co mogłam śmiało nazwać ulgą. Wypuściłam z siebie
trzymane z nerwów powietrze mimo wciąż patrzącej mi na ręce siostry.
-
Nie chcesz może otworzyć prezentu ode mnie już teraz? – zagryzłam wargę.
-
Czemu? – słyszałam, jak coś przeżuwa. Typowe.
-
Ugh, no bo mama mówi mi, że mam otworzyć wszystkie prezenty, czyli twój też, a
je nie chcę być nie fair, że dostanę dzisiaj a ty dopiero jutro rano…
-
To byłoby oszustwo! – podniósł głos, ale zaraz się rozluźniłam, gdy
zachichotał. – Nie przejmuj się, mogę go zaraz otworzyć. Powiem tylko komuś,
żeby potem nie było, że otworzyłem za dużo. Nie chcemy irlandzkiej rewolucji. –
zaśmiał się. – Zadzwonię potem, to mi się pochwalisz, co Święty ci przyniósł. –
wręcz wyobraziłam sobie jego zabawnie unoszące się brwi w sugestywnym,
żartobliwym geście.
-
W porządku, dziękuję!
-
Podziękujesz później, najpierw otwórz. – słyszałam jego uśmiech, a później
sygnał zakończonego połączenia.
Telefon zlazł się gdzieś obok na
podłodze. Cała moja uwaga została skupiona na wesoło wyglądającym pudle,
autorskim dziele samego Nialla. Uchyliłam wieko i pierwszą widoczną rzeczą był
bawełniany materiał, którym przykryta była cała reszta. Wzięłam go do ręki i
przekonałam się, że była to bluza, a nie jakiś tam materiał. Rozłożyłam pudrowo
różowe, cukierkowe ubranie i zaśmiałam się na widok wydrukowanego dużego,
krzyczącego napisu na piersi: „BADASS”. Pamiętałam, że często mówił tak na
mnie, gdy w jakiejś sytuacji udawałam pozornie niewinną, lub w zupełnie innym,
seksualnym kontekście. Mimo wszystko zadowolona byłam, że zwracał uwagę na moją
osobowość i na to, co mówię.
Odchrząknęłam delikatnie i
zaczerwieniłam się, widząc ciekawskie spojrzenia. Tata zaśmiał się z mojej
reakcji, na co pokazałam mu język.
-
Nie musicie wszyscy na mnie patrzeć.. – powiedziałam przed siebie, po prostu.
Julia westchnęła, pozaczepiała małego i zajęła się sobą, co chwila jednak
zerkając na mnie. Marta usiadła za mną i zabrała mi z ręki bluzę, oglądała ją
przez moment i zaśmiała się z napisu. Poklepała mnie po ramieniu i oddała, żeby
móc znów wstać i zabrać z półmiska kilka pierniczków.
Przeniosłam wzrok z powrotem do
pudełka bo wiedziałam, że to nie wszystko. W środku znalazło się kilka
mniejszych pakunków, zawiniętych niezbyt zręcznie (lecz na pewno z sercem)
srebrnym papierem do pakowania. Jako pierwszy wyjęłam prezent o dość
nieregularnym kształcie. Zaczęłam rozdzierać świecące opakowanie i w duszy
myślałam, że parsknę śmiechem. Nigdy wcześniej nie dostałam zapakowanej
papierem tekturowej torebki z żadnego sklepu. Minus za lenistwo, kochanie!
Pozbyłam się całego papieru i
przyjrzałam się różowej torebeczce. By zajrzeć dobrze do środka, musiałam
najpierw zabrać sobie sprzed oczu tonę ozdobnego papieru, charakterystycznie
pachnącego różnymi zapachami znanej firmy. Dogrzebałam się w końcu do dna i
chyba nigdy nie zaczerwieniłam się aż tak szybko. Dotknęłam miękkiego materiału
i wiedziałam, że dostałam nie jakiś perfum, balsam do ciała czy masło, lecz po
prostu bieliznę. Przełknęłam ślinę w nadziei, że oszczędziłam tym samym
dyskomfortu swojemu ojcu jak i mamie, która pewnie zaczęłaby się śmiać. Dlatego
postanowiłam zostawić ciekawość na później i dać spokój pachnącej torebeczce.
-
Udajemy, że nie wiemy co tam jest. – Marta zakaszlała, a ja po prostu się
zaśmiałam. To ona wiedziała jak wysoki poziom chemii był między mną a Niallem,
dlatego po prostu pozwoliłam puścić to mimo uszu i jedynie poczekać, aż
temperatura trochę spadnie.
Kolejnym celem stało się prostokątne
pudełko, które już trochę staranniej owinięte było dekoracyjnym papierem. Każde
pociągnięcie paznokciem ukazywało przede mną białe, eleganckie pudełeczko
przepasane czerwoną wstążką. Spojrzałam wymownie na sufit bo os razu wiedziałam,
co tam może być. W takim samym pudełku jakiś czas wcześniej dostałam telefon,
więc to już zawężało śledztwo. Rozwiązałam piękną kokardę, która ujawniła
przede mną słynny znaczek i, Boże, modliłam się o brak jakiejkolwiek reakcji ze
strony Julii. Do tej pory było cicho, dlatego pełna byłam nadziei.
Do pudełka dołączony był specjalnie
wydrukowany list, w którym znalazłam informację, że osoba od której dostałam
nowe cacko postarała się również o grawerowanie. Czyżby stawało się naszą
kolejną tradycją?
Rozsunęłam
z maleńkim trudem opakowanie i na kolana wypadło mi nic innego, jak
przezroczyste opakowanie z różowym iPodem. Obojętnie jak bardzo niezręcznie
było mi dostać wszystkie te drogie prezenty w obliczu mojej rodziny, która
nigdy złotem nie płynęła, uśmiechnęłam się. Kolejny dowód na to, że słuchał
moich narzekań. Kilka tygodni wcześniej zepsuł się mój stary, dużo
wcześniejszej generacji, zmęczony moim użytkowaniem i już nie wart naprawy –
przewyższyłaby wartość nowego. Wyjęłam lekkie urządzenie z pudełka i zerknęłam
na tylną obudowę. Kąciki ust uniosły się, bo oto przede mną widniał cytat z
kolejnej piosenki Bena Howarda, który był naszym ulubionym. Padło na „For you I
have so many words”, co było dla mnie wyraźnym hasłem, głoszącym jego troskę i
miłość. Mogłabym interpretować ten wers na miliony sposobów a każdy i tak
pewnie byłby trafny. Schowałam go z powrotem do pudełeczka by się nie zarysował
i zanurkowałam dalej do już coraz bardziej pustego „skarbca”.
Myślałam, że wyjdę i nie wrócę. Ręka
mi się trzęsła, gdy po raz pierwszy w życiu trzymałam w niej niebieskie
pudełeczko od drogiego jubilera. Nie chciałam nigdy wnikać skąd Niall ma dla
mnie biżuterię, dlatego wielokrotnie kłóciłam się, żeby zamiast dawać pudełko
po prostu zakładał na rękę, szyję, dawał prosto do dłoni. Byłam spokojniejsza,
zadowolona z prezentu i swobodnie kontynuowałam swój dzień. Nie ważne, że
znaliśmy się już jakiś czas. Bez znaczenia była zawartość naszego domu i
rzeczy, z jakich korzystaliśmy. Nie czytałam metek tam, gdzie nie chciałam –
wiedziałam, że tak czy inaczej zawsze robił wszystko, by było wystarczająco
dobrze.
Kuba wesoło zagwizdał z kanapy
niedaleko mnie a ja z nerwowym śmiechem uciszyłam go. Rozwiązałam drobną
kokardkę i delikatnie odłożyłam wstążkę gdzieś obok. Powoli otwierałam
kwadratowe pudełeczko, które może i na szczęście nie było na tyle małe, by
możliwością był zawał serca. W końcu uchyliłam je i z płytkim oddechem
uśmiechnęłam się. Przed oczami miałam bardzo minimalistyczną, cieniutką i
srebrną bransoletkę. Składała się jedynie z wąskiego paseczka, który pasował do
innej biżuterii noszonej przeze mnie zazwyczaj na nadgarstku oraz małego,
otoczonego kryształkami czarnego serduszka, które na pewno było z jakiegoś
kamienia szlachetnego, o którym nawet nie śmiałam nigdy śnić.
-
Chodź tu, pomogę ci założyć.. – mama do mnie machnęła ręką, więc wstałam i
podeszłam do niej. Chwilkę jej zajęło właściwe zapięcie, ale gdy w końcu się
udało obie podziwiałyśmy moją nową, ulubioną bransoletkę.
Napatrzyłyśmy się na świecące
cudeńko i zaraz potem zostałam poproszona o sprzątnięcie „hojnego bałaganu”,
który zrobiłam wokół swojego miejsca przy choince. W pudełku po butach jednak
znalazł się jeszcze jeden pakunek, w którym znalazłam piękny, skórzany portfel,
kruczoczarny, pokryty maleńkimi, matowymi ćwiekami na całej swojej powierzchni.
Była to raczej portmonetka, zważywszy na nieduży rozmiar, który prawdopodobnie
został uwzględniony z uwagi na moje małe dłonie. Zerknęłam profilaktycznie do
środka, by znaleźć tam nasze wspólne zdjęcie na plaży w Kalifornii z wykonanym
czarnym markerem podpisem „I love to
spoil you”, co zdaje się wyjaśniało nagromadzenie prezentów wartych o wiele
więcej, niż chciałam myśleć.
Leżałam w przyjemnym cieple na
kanapie. Ostatnie sceny jednego ze świątecznych filmów pojawiały się kolejno na
ekranie telewizora, a z drugiej strony mojego wygodnego miejsca leżała Marta,
która już po pół godzinie planowanego wieczoru filmowego odpłynęła. Nie
przejęłam się tym, wręcz uśmiechnęłam się, bo była to tradycja nie do złamania.
Obojętnie co oglądałyśmy, zawsze kończyło się na jej błogim pochrapywaniu.
Mój ciepły, czerwony sweter z
wizerunkiem misia polarnego idealnie wpasowywał się w potrzebę leniwego,
domowego spokoju. Ogień jeszcze tlił się w kominku co przypomniało mi, że muszę
któregoś dnia ubłagać Nialla, byśmy w końcu wyjęli prowizoryczne kamienie z
nowoczesnego kominka pod telewizorem i zapalili w nim, choć na moment chwilę.
Ekran telefonu, który leżał tuż obok mojej głowy zaświecił się, więc oderwałam
się od Hugh Granta i jego świątecznych przeżyć. Zamiast niego miałam zdjęcie
mojego chłopaka, który w podobnej do mojej pozycji okupował kanapę i zaczepnie
pisał „Irlandzki śpioch”. W zamian otrzymał fotografię mojej śpiącej siostry,
co zmusiło mnie do podniesienia się na chwilę z pozycji leżącej.
Czułam, że jeszcze chwila w takim
stanie zesłałaby mnie w tę samą krainę, w której znajdowała się brunetka.
Dlatego zmusiłam się do wstania, przyciszenia telewizji i pomaszerowania piętro
wyżej, do mojego starego pokoju, w którym przez tych kilka dni urzędowałam.
Usiadłam na równo pościelonym dziś
rano łóżku, na którym leżało już sporo rzeczy. Należałam zawsze do osób, które
bez względu na ilość półek, szafek i szuflad, wszystko zawsze trzymała na
wierzchu – najczęściej na łóżku – no bo pod ręką, prawda? Nie zmienia to jednak
faktu, że żyjąc w jednym domu z Niallem znacznie ograniczyłam to przyzwyczajenie.
Oboje złościliśmy się, gdy za dużo musieliśmy sprzątać. Wniosek prosty – utrzymać
jak najdłużej ład i porządek.
-
Nie uwierzysz co dostałam od rodziców pod choinkę! – jej zaspany, ale
podekscytowany głos dźwięczał prosto z mojego telefonu. Brzmiała tak, jakby
miała niedługo zasnąć. Nie trudnym było rozpoznać jej ciche zadowolenie z
ciepłego, wygodnego łóżka albo kanapy.
-
Prawdopodobnie nie. – mruknąłem w odpowiedzi, by dać pole do popisu jej
radości. Lubiłem słyszeć jej szczęście, potrafiłem ją sobie wyobrazić co było
raz przydatnym, a raz utrapieniem w niektórych sprawach.
-
Pamiętasz jak ci mówiłam o tej koszulce Jordana? Z jego słowami z kłótni z
Tex’em Winter’em? – spytała. Ściągnąłem na moment brwi w zamyśleniu i przypomniałem
sobie godzinę, podczas której cały czas cytowała swojego sportowego idola.
Byliśmy po „wycieczce” po jej pierwszą parę jordanów, cieszyła się jak dziecko
i sypała faktami, ciekawostkami i wszystkim, co z nim się wiązało.
- There’s no „I”
in team, but there is in win? – rzuciłem. Przetarłem wolną
ręką oko i zacząłem przeciągle ziewać, i tak nie przejęłaby się tym w stanie
podekscytowania, w jakim była mimo późnej pory i ewidentnego zmęczenia.
-
Dostałam ją! I te dziarskie skarpetki, które wyglądają jak buty. – ucieszyła
się. W odpowiedzi zaśmiałem się lekko z jej radości, która momentami była absurdalna,
za to jaka prawdziwa. – A tobie co Święty Mikołaj przyniósł? – użyła
zaciekawionego, sugestywnego tonu. Robiła to dla czystej zabawy, możliwości
podtrzymania ze mną rozmowy i usłyszenia mojej reakcji na to, co od niej
dostałem.
-
Popatrzmy, co ja tu mam.. – zacząłem. Zerknąłem na stolik obok kanapy, na
którym leżałem od jakiegoś czasu. – Mam tu koszulkę jakiegoś klubu
piłkarskiego, którego nazwy nie potrafię wymówić.. – zaśmiałem się. Lubiłem z
nią zadzierać, mogłem sobie wyobrażać jej odrobinę poirytowany wyraz twarzy,
chęć tłumaczenia się i uparte gesty.
-
To Legia Warszawa. – powiedziała, a
ja się uśmiechnąłem.
-
Wiem, mała. To miałem na myśli, nie?
-
No dobra, dawaj dalej. – ponagliła. Słyszałem, jak wierci się na łóżku i
szeleści czymś.
-
Mam też tutaj super miękką i całkiem nieźle wyglądającą koszulę. Flanelową, w
kratkę, czerwono czarną, by być precyzyjnym. – odruchowo dotknąłem materiału,
który dobrze wyglądał i na pierwszy rzut oka powiedziałbym, że to ona ją dla
mnie wybrała.
-
Podoba ci się?
-
Tak, fajnie wygląda z klasycznym tank topem. Albo sama. Wszystko jedno tak,
podoba mi się. – wzruszyłem ramionami, jako nawyk. Odpowiedziała cichym
przytaknięciem i przez chwilę panowała między nami przyjemna cisza. A
przynajmniej z mojej strony była nie stresująca choć wiedziałem, jaki kolejny
temat chce pociągnąć. Ja jednak należałem do momentami wrednych chłopaków i
lubiłem słyszeć jak męczy się, by zwalczyć swoją chwilową nieśmiałość. A ta na
pewno była u niej obecna, ze względu na brak odzewu.
-
I… dostałeś jeszcze coś. – w końcu cicho powiedziała. – Chcesz mi o tym
opowiedzieć?
-
Mhmm. – mruknąłem. Przesunąłem kilka nie sprzątniętych jeszcze resztek papieru
do pakowania i odsłoniłem kolorową kopertę z podłużnymi kartonikami. – Dostałem
kilka voucherów do wykorzystania, raczej na pewno z nich skorzystam. –
zaśmiałem się i wręcz widziałem jej czerwieniące poliki.
-
No bo co innego mogłam…
-
Voucher na buziaka, - przerwałem jej ze śmiechem, wymieniając po kolei podpisy.
– voucher na przytulanie, seks, śniadanie do łóżka, pieszczoty, domowy obiad
lub kolację, wieczór z Play Station, sportowe emocje w telewizji lub na żywo i
voucher na dowolną wspólną aktywność. – każdy z kartoników miał inną grafikę,
ale każdy w prawym dolnym rogu miał jej złote inicjały, tak jakby miał to być
sygnowany znak towarowy.
-
Taa.. – mruknęła. – Wierz mi, wymyślić dla ciebie prezent to nie lada
wyzwanie.. – próbowała się niepotrzebnie tłumaczyć. Wiedziałem, że nie czuła
się do końca zadowolona zwłaszcza, że jej sumienie podpowiadało zapewne, że
skoro ja ją rozpieszczam, to należy mi się coś w zamian.
-
Spokojna głowa, Annie. Często sprawiasz mi jakieś drobne prezenty, jak coś
widzisz dla mnie to przecież zaraz jest moje, nie? – mówiłem zgodnie z prawdą.
Ilekroć wracała z miasta często w moich rękach lądował nowy t-shirt, płyta czy
jakaś niespodziewana, męska zabawka.
-
No tak, no..
-
Poza tym, dostałem jeszcze.. – poprzestawiałem kilka rzeczy, by dosięgnąć do
zguby. – Przegrany na płytę, stary koncert The Eagles. Kultowy, Ann. Nie wiem,
skąd go wytrzasnęłaś! – mówiłem podekscytowany. Od dawna wiedziała o moich
muzycznych przyzwyczajeniach i pierwszych krokach. Nie do końca unowocześniony
kontakt z fanami był trudnością, jeśli chodziło o mój ulubiony zespół, ale ten
mały chochlik jakoś dopiął swego i zdziałał więcej, niż ja kiedykolwiek
potrafiłem.
-
Żebyś ty wiedział ile razy przez przypadek prawie miałeś go w rękach… To było
jak igrzyska śmierci dla mnie. – zaśmiała się.
-
Nieźle, Katniss. – uśmiechnąłem się. – No dobra, lalka. To teraz ty się
pochwal, jak grzeczną dziewczynką byłaś w tym roku.. – zacząłem i wręcz nie
mogłem powstrzymać wyobraźni od drobnych igraszek. Momentalnie przed oczami
miałem najseksowniejszą dziewczynę jaką widział świat, jedynie w dziewczęcych
majtkach z krzyczącym napisem „PRETTY” na pośladkach i sugestywnej, różowej
bluzie. Rozczochrane włosy na życzenie, poproszę.
Dwie godziny wcześniej pożegnałam
się z pięknymi, delikatnie śnieżnymi widokami. Wczoraj, razem z Nowym Światem
powiedzieliśmy sobie „do widzenia” po spędzonym przyjaźnie popołudniu, przy
gorącej czekoladzie i tonie udanych zdjęć. Park Łazienkowski machał do mnie,
gdy samolot wystartował.
Teraz na nowo uśmiechałam się w duszy
do znajomego gwaru, ciężkiego tłumu i pędzących wszędzie ludzi. Skórzana torba
podróżna odrobinę ciążyła na moim ramieniu ale nie na tyle, bym się poddała,
usiadła na środku korytarza i tupnęła wszystkim. Muzyka wyraźnie dźwięczała z
moich słuchawek, pobudzała każdy krok do większego tempa i sprzyjającej temu
radości. Nie byłam już w domu rodzinnym, nie mogłam spędzić popołudnia z mamą. Miałam
jednak nadzieję, że towarzystwo tutaj zrekompensuje mi wszystko to, co
zostawiłam w Polsce.
Telefon zawibrował w mojej dłoni. Wyjęłam
jedną słuchawkę i po odebraniu usłyszałam głos, który często towarzyszył nam w
ciągu dnia.
-
Gdzie jesteś? – ochroniarz, znajomy, przyjaciel. Basil był wszystkim na raz.
-
Jest sporo ludzi do wyjścia, ale powinnam za chwilę być w hali przylotów. –
delikatnie wspięłam się na palce by zerknąć, jak dużo biznesmenów toruje mi
przejście.
-
Dobra, czekamy przy tablicy informacyjnej najbliżej wyjścia z lotniska. – jego organizacyjny
ton był prosty w odbiorze, musiał mieć wszystko pod kontrolą i jak najlepiej
spełnić swoja funkcję. A przynajmniej tak twierdził, gdzie w rzeczy samej
wiedzieliśmy wszyscy, że i on, i Paddy, i cała reszta paczki robili to tylko
dla pozorów. Na dobrą sprawę podśmiewywali się razem z nami, byli jak codzienni
towarzysze, tyle że z odrobinę bardziej protekcyjnym podejściem do sprawy.
-
Okej, to ja… - urwałam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co przed chwilą
powiedział. Wyjęłam też drugą słuchawkę z ucha i próbowałam się lepiej skupić. Może
się przesłyszałam? – Zaraz, powiedziałeś w liczbie mnogiej.
-
No tak, bo młody nadrabia lata nastoletniego buntu i uciekł na chwilę z próby.
Właśnie Helene mu suszy głowę przez telefon, dla jej spokoju możesz iść dwa
kroki szybciej. – powiedział, a ja szeroko się uśmiechnęłam. Mężczyzna po mojej
prawej, idący w pełnym garniturze i ze skórzaną teczką popatrzył na mnie w
sceptyczny sposób, ale nie przejęłam się nim.
-
Dobra, tylko przepchnę się przez milion ważniaków. – odpowiedziałam i
rozłączyłam się.
Tłum się zacieśniał, więc poprawiłam
torbę na ramieniu i próbowałam schować w bezpieczne miejsce słuchawki razem z
urządzeniem, które towarzyszyło mi teraz non – stop. Skończyło się na ściskaniu
ich w dłoni, bo ze względu na blisko idącego starszego pana w czarnej
marynarce, niezbyt wygodnym było by dogrzebanie się teraz do jednej z kieszeni
torby.
Przeszłam w końcu przez ostatnie
drzwi i tłum się odrobinę rozproszył. Pozostawało mi jeszcze przeciśnięcie się
przez ogrom przytulających się, lub czekających na bliskich ludzi. Szłam na
pamięć w nadziei, że mnie ona nie zawiedzie. Wydawało mi się, że interaktywna
tablica była mniej więcej po prawej stronie, daleko przy wyjściu, dlatego
pokierowałam się właśnie tam. Serce biło odrobinę podekscytowane na myśl, że on
gdzieś tam jest. Mimo rozmów i wiadomości brakowało mi go w tym świątecznym
czasie, dlatego zobaczenie go od razu oszczędziłoby mi kolejnych minut nie do
końca spełnionej radości, którą miałam w sobie na myśl bycia znów razem.
W oddali widziałam rozglądającego
się dookoła Basila, z rękami na biodrach i wzrokiem to obserwującym wszystko
dookoła, to zerkającym w stronę odwróconego bokiem chłopaka. Leniwie dziś rano
ubrane, czarne spodnie z dziurami, które tak bardzo lubiłam. Zachęcająca do
przytulenia się bluza optycznie powiększała jego nieco wątłą posturę, kaptur
luźno założony na oklapnięte po porannym prysznicu włosy. Okulary na nosie,
czego mogłam się spodziewać. Nikt nie kręcił się dookoła nich, nieopodal stała
jedynie kobieta w średnim wieku, która rozmawiała przez telefon.
Z czegoś się zaśmiali, wyglądali na
w naprawdę dobrych humorach i z pozytywnym nastawieniem. Musieli czuć się swobodnie,
bo nie zwracali na siebie uwagi i jakimś sposobem nie było nigdzie fanek, które
podążały za nimi raczej często. Po raz kolejny sprawdzała się teoria, że jeżeli
nie chcesz być widzianym przez opinię publiczną, to po prostu nie jesteś.
Niall przebierał nogami w miejscu,
wyglądał na podekscytowanego. Gdy mnie zauważył, na jego twarzy zagościł
potężny uśmiech, który rozgrzał mnie całą. Zrobił kilka kroków w moją stronę
mimo tego, że ochroniarz wciąż do niego coś mówił. Otworzył szeroko swoje
ramiona, w które w końcu mogłam się wtulić. Wczepiłam się w jego ciepłe ciało,
wdychałam znajomy zapach i czułam jego ręce ciasno mnie obejmujące. Zaczęliśmy kiwać
się z boku na bok, jak małe dzieci, w akompaniamencie naszych cichych śmiechów.
Przymknęłam oczy, gdy mocno całował moją głowę. Odsunęłam się od niego, by
lepiej spojrzeć na jego twarz, której tyle ważnych dni nie widziałam. Skorzystałam
z okazji, że pochylał się nisko nade mną i podciągnęłam jego okulary do góry,
tak odrobinę. Zobaczyłam jego skrzące się, niebieskie oczy i wiedziałam, że
jestem w domu. Potraktował mnie niespodziewanym buziakiem, który zamienił się w
serię kolejnych.
Basil odchrząknął, przypominał mu o
czasie. Blondyn zdjął z mojego ramienia torbę i wciąż nie odrywając się ode
mnie, wręczył ją swojemu ochroniarzowi na znak, że już, że za moment. Objął moją
twarzy obiema dłońmi i mocno raz jeszcze wpił się w moje usta pozwalając, bym
poczuła dokładniej smak jego warg i języka. Starszy brunet coś skomentował, nawet
nie bardzo wiedziałam jakich słów użył, jak i po co. Pamiętam tylko, że
zaśmialiśmy się wszyscy, gdy pociągnął nas za nasze łokcie i tak prowadził, jak
uparte dzieci, wciąż wtulone w siebie i nie rozłączne, do wyjścia. A gdy się od siebie oderwaliśmy, mocno
przyciskana byłam do jego boku.
Najtrwalsze wspomnienia z naszego
wspólnego życia są z tych wspólnych chwil. Tak się składa, że większość
najpiękniejszych pożegnań i przywitań miała miejsce na lotnisku. Widocznie tak
musiało być, a mi to absolutnie nie przeszkadzało. Ważne, że po każdym odlocie,
czekaliśmy z niecierpliwością na przylot.
Byłam
w domu, jednym z wielu. Ale prawdziwym, bo był w nim Niall.
________________________
mannien.tumblr.com
@maryb96
@annieoholmes
ask.fm/manny96