Radzicie sobie jakoś we wrześniu? Mam nadzieję, że idzie Wam całkiem nieźle.
Dzisiaj coś, nad czym dużo myślałam, pracowałam i kosztowało mnie to sporo nieprzespanych nocy. Bardzo ważny jest dla mnie ten rozdział, z resztą jak chyba każdy inny.. Ale ten ma w sobie coś, czemu naprawdę wiele czasu i serca poświęciłam.
Dziękuję tym, którzy są.
Są
takie chwile w życiu, kiedy po prostu człowiek czuje się źle. Wzmocnione jest
to uczucie dla tych, którzy są bardzo wrażliwi. Jak ja. Przejmowanie się każdą
drobną sprawą aż do granicy krzyku w środku. Gdy chwilkę jest w porządku, umysł
sam wyszukuje drobnostki, które następnie zamienia w problemy i przeszkody
niemalże nie do pokonania. Dlatego tak często dochodzi do porażek i
niepowodzeń. Jedyne co istnieje to chęć spokoju, potrzeba wyciszenia zbyt
głośnych myśli w głowie i koniec łez, które zaraz nadejdą. Koniec lub w ogóle
ich nienadejście, bo czasami wydają się główną oznaką słabości – co w przypadku
wrażliwych osób wcale nią nie jest. Dla nas łzy są okrzykiem walki, bo mamy
dosyć. Wszystko już usycha z beznadziejności, a my chcemy być po prostu szczęśliwi.
To są momenty, gdy nawet boisz się tłumaczyć. Nie chcesz,
bo z każdym słowem wylecą łzy i kolejne szlochy nie do opanowania. Przydałoby
się czytanie w myślach, żeby nadążyć i zrozumieć wszystko, co przelatuje przez
umysł. Nadchodzi konieczność pozbycia się wszystkiego, co łączy cię ze światem
zewnętrznym, bo wystarczająco samotnie się czujesz, żeby jeszcze mieć
jakikolwiek kontakt z innymi ludźmi. Zbyt duża ilość myśli poświęcona na błahe,
nic nie warte tematy zabrania się skoncentrować na tym co jest najważniejsze.
Lub powinno być, bo przecież nie masz
nic w głowie poza beznadziejnością i niemocą wobec niej. Paskudne uczucie, gdy potrzebujesz zrozumienia
ale wiesz, że nigdy ono nie nastąpi. Przynajmniej nie całkowicie szczerze.
Można się czymś zająć na krótszy okres czasu, ale kiedyś to się skończy. I znów
będzie myślenie o tym, co cię trapi. Wychodzi tych rzeczy do martwienia się o
wiele, wiele więcej. I jest to potwornie bolesne w całym organizmie.
Zawsze ode mnie wymagano powodu, dla którego jest mi źle,
musiałam wymyślać i tłumaczyć się, dlaczego łzy lecą strumieniami. Czasem
jednak to nie było w ogóle możliwe, bo nie ma jednego konkretnego powodu.
Obojętnie jak ważnym jest go znać, nigdy nie lubiłam nacisku. Dlatego za każdym
razem modliłam się o choć odrobinę tolerancji i wyrozumiałości dla mojej
natury, z którą nie umiałam sobie poradzić.
Kończył brać prysznic. Zaraz po powrocie z gry w golfa
nie chciał, bym narzekała na jego jakikolwiek brak świeżości. Od razu poszedł
do łazienki i jeśli zauważył mój nastrój, to jedynie pobieżnie. Gapiłam się bez
zainteresowania w telewizor, w którym chyba leciał jeden z brytyjskich talk
show. Chyba, bo wizję zasłaniały mi setki przemijających myśli. Przysunęłam
nogi bliżej swojego ciała i niedokładnie objęłam je jedną ręką, drugą mając w
pogotowiu, na wypadek niekontrolowanego szlochu, który będzie musiał być
przytłumiony. Ciaśniej opatuliłam się bluzą, którą ubrałam mimo całodziennego
upału. Byłam również po gorącym, rozluźniającym prysznicu – odstępstwie od tych
codziennych zimnych, służących jako ulga od uciążliwych temperatur. W chwilach
takich jak ta organizm chłonął ciepło z jeszcze większą przyjemnością, bo
potrzebna mu była odpowiednia dawka rozluźniających i przyjemnych bodźców.
Drzwi od łazienki otworzyły się, z daleka słyszałam
leniwie kapiącą wodę ze słuchawki prysznica. Kilka kroków do sypialni,
szurający odgłos otwierania szafy z ubraniami. Chwila ciszy i ponowne szuranie,
ciche chrząknięcie.
- Widziałaś może moją
ładowarkę do telefonu? – padło pytanie w głąb korytarza, aż do salonu w którym
siedziałam.
- Leży na biurku. –
odparłam nieco głośniej, by usłyszał. Miałam nadzieję zabrzmieć pewnie, bez
zająknięcia. Walczyłam ze swoją słabością każdym oddechem, wypowiedzianym
słowem. Czułam jednak, że w każdym momencie może nadejść kulminacja tego, co
siedzi w środku i wypluwa swoje problemy przez moją skórę.
Cicho, w skarpetach szedł korytarzem i po drodze gasił za
sobą wszystkie światła. Przeszedł koło telewizora i w końcu westchnął cicho,
gdy znalazł zgubę.
- Jak ci minął dzień? –
usłyszałam. Powoli odwracał się już w moją stronę, podłączywszy telefon
niedaleko kanapy.
- W porządku. –
szepnęłam, ale zabrzmiało to też jak cichy pisk. To zadziałało dla niego jak
sygnał, by w końcu spojrzeć na moją nieco skuloną postać. Trwał chwilę w
bezruchu, wysiliłam się więc na słaby uśmiech. Nie uwierzył w niego, bo
zadrżała mu jedna z brwi. Nie podniósł jej całkowicie, bo wtedy wyrażałoby to
jego co najmniej podejrzliwy stosunek a obiecywaliśmy sobie mniej podejrzeń,
więcej rozmów. Nie przeszkadzała mu niepoprawiona na klatce piersiowej biała
koszulka, dresy równie niedbale zwisały mu z bioder. Włosy miał jeszcze mokre
po kąpieli, za chwilę kilka kropel wody miało skapnąć na jego szyję.
Westchnął trochę
głośniej, jakby coś postanowił.
- Okej. – mruknął.
Przejechał dłońmi po głowie i wytarł je potem o spodnie, zanim powoli usiadł
tuż obok mnie. Serce mocniej mi zabiło z przyjemności ale i z lęku, że nie będę
mogła powstrzymać swojego małego wybuchu. Nie byłyby to kolorowe fajerwerki.
Delikatnie wsunął rękę między oparcie kanapy a moje plecy i objął mnie. Drugą ręką
złapał mnie za kostki i ostrożnie przełożył sobie moje nogi, pokryte cienkim
bawełnianym materiałem, przez swoje. W takiej pozycji nie mogłam się w niego
nie wtulić.
Poczułam się jednocześnie lepiej i gorzej. Na plus był
znajomy, bezpieczny azyl, jaki dla mnie tworzył. Minusem był fakt, że to
przyspieszało moją potrzebę gwałtownego zamrugania i pozbycia się z oczu łez.
Moja twarz wylądowała na jego piersi, jedna ręka zdołała chwycić go za
koszulkę. Ucałował kilka razy głowę i kreował różne kształty na moim ubraniu
dzięki swoim długim palcom.
- Annie… - szepnął.
Musiałam urywanym szlochem nabrać powietrza do płuc i odetchnąć. Pierwsza przy
nim łza spłynęła prosto na jego niedawno upraną koszulkę. Zmuszona byłam
zacisnąć usta, które i tak zaczęły drżeć. Niespokojny oddech potrzebował ujścia
w moich ustach, ale skończyłoby się to zbyt głośno i gwałtownie. Nie chciałam
tego. – Spokojnie. – dodał takim samym tonem, jakiego ode mnie oczekiwał.
Jednocześnie używał tak cichego i intymnego głosu, że czułam się jak we śnie.
Schowałam twarz głębiej w jego piersi. Powieki ciasno zamknięte tak czy inaczej
zaczęły wypuszczać kolejne słone kropelki. – Proszę, nie płacz.
Jego prośba się nie spełniła. Rozpłakałam się powoli,
wychodziło ze mnie wszystko co możliwe. Odrobinę się trzęsłam, szloch co chwila
opuszczał moje usta. Było mi wystarczająco ciepło i dobrze w jego ramionach,
lecz potrzebowałam jeszcze przynajmniej chwili na uspokojenie.
- Co się dzieje? –
musiał obchodzić się ze mną jak z dzieckiem. Nie lubiłam w sobie tego, że w
chwilach załamania po prostu zachowywałam się jak niezadowolony przedszkolak.
- Za dużo miałam w
głowie… - wyłkałam. Wciąż przyciskałam ciało do niego, bałam się głębszych
wyjaśnień. Nie wiedziałam też w jaki jasny sposób udałoby mi się wiarygodnie i
rzetelnie przekazać zawartość mojej głowy, która płatała mi figle.
- Ciii, mała… -
mruknął. - Wszystko jest w porządku. – mruczał, delikatnie mną kołysał w swoich
objęciach. Nie raz w podobnych sytuacjach widziałam, że nie umiał się odnaleźć.
To przy mnie uczył się reakcji na większość trudnych lub nietypowych życiowych
sytuacji, co jednocześnie było mu przydatne ale i zbędne. Na jego miejscu
gdybym miała wybór, chętniej nauczyłabym się powiedzmy jak uprawiać kite
surfing, niż pocieszać słabą emocjonalnie dziewczynę. Pozornie silniejszą,
faktycznie wciąż słabą i pełną tych mniej lub bardziej spodziewanych załamań.
- Nienawidzę tego. –
cicho wypłakałam do niego, odnosząc się do moich niekontrolowanych i
chaotycznych myśli i zmartwień.
- Wiem kochanie, wiem.
– mocniej mnie do siebie przytulił. Zaczęłam głębiej oddychać przez usta, z uwagi
na zakatarzony już nos. Uniósł klatkę piersiową, jakby miał zamiar coś jeszcze
powiedzieć. Przez chwilę jednak wypuścił z siebie jedynie drżący oddech.
Oznaczać to mogło jedynie, że czuł się niezręcznie, nie wiedział co zrobić
lub.. nie wiem co jeszcze. – Chcesz.. – zaczął powoli, bardzo niepewnie.
Cholera, to wszystko przeze mnie. – Chcesz może powiedzieć mi, co najbardziej
cię męczy? – Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, czy będę w stanie, czy w ogóle
będę pewna tego, co wyznać. – Może będzie nam obojgu łatwiej. – wypuścił z
siebie powietrze razem z odrobinę głośniejszym westchnięciem. Zasługiwał na
odrobinę szczerości z mojej strony, wystarczająco niepewnie zachowywał się i na
pewno czuł z mojej winy. Głupia słabość Annie.
- Wiesz, że wszystkim
się martwię z wyprzedzeniem. – mruknęłam. Powstrzymałam drżenie głosu i z
całych sił próbowałam się opanować przed kolejnym płaczem. Tyle tygodni, wręcz
miesięcy trenowania swojej wewnętrznej siły poszłoby aż tak na marne?
Pokiwał głową w odpowiedzi i zachęcił mnie tym samym, bym
kontynuowała.
- Martwię się moją
pracą, wszystkimi planami jakie mam w głowie i tym, że po prostu one mnie
przerosną… - szloch, uspokojenie oddechu. – Chciałabym dużo zrobić i udowodnić,
że potrafię.
- Nie musisz nikomu nic
udowadniać, wszyscy których znam doceniają wszystko to, co… - zaczął.
- Niall.. – przerwałam
mu. To było dla mnie za dużo, każde stanowcze zapewnienie, że jest inaczej niż
moja wredna strona podświadomości mi mówi, wyciskało trzy kolejne łzy spod
powiek i zagryzało spuchniętą wargę. Zamilkł widząc moją reakcję i znów
westchnął. Byłam dla niego ciężkim orzechem do zgryzienia i był to kolejny
powód do obwiniania się choć wiedziałam, że muszę z tym przestać.
- Przepraszam. Mów
dalej. – Na udobruchanie musnął moje czoło swoimi ciepłymi ustami i zacieśnił
swój uścisk. Chwilę milczałam, zanim postanowiłam zebrać w sobie więcej siły
potrzebnej dla nas obojga i kontynuować.
- Poza tym, że ambicje
mnie przerastają… martwię się o wszystkich, których kocham. Mamę, nawet jeśli dobrze
się czuje. O ciebie się martwię bardzo, chyba teraz najbardziej. – Myślałam, że
mi znów przerwie ale się powstrzymał. Odetchnęłam głębiej. – Na dobrą sprawę,
gdy nie jestem razem z wami w trasie,
jestem tu sama. Wszyscy, których znam są zajęci, dlatego i ja dla siebie
ciągle szukam pracy i zajęcia. Potem się okazuje, że jestem zbyt zarobiona i
zmęczona, co też jest niedobre… - pociągnęłam kilka razy nosem, bo prawda
wypowiedziana na głos jednocześnie sprawia ulgę ale i boli. – Ciągle jest coś,
o czym za dużo myślę, przejmuję się nawet głupią opinią publiczną, która nie powinna mieć dla mnie żadnego
znaczenia. – wypuściłam z siebie drżącym głosem, ale i coraz bardziej
zdeterminowanym. Powoli byłam na siebie zła za to wszystko, do czego dopuściłam
własny umysł. Nie potrafiłam kontrolować tego, co męczy najbardziej i złościło
mnie to, doprowadzało do frustracji.
Wydaje mi się, że wdzięczna byłam mu za ciszę. Nie
chciałam, żeby padły żadne niewłaściwe słowa. Obawiałam się też, że postawię go
w jeszcze trudniejszej sytuacji wymagając, by cokolwiek powiedział. Mimo
wszystko był jednak pierwszym, który przerwał przytłumioną atmosferę.
- Weź się w garść, Ann.
– nie wiem dlaczego ale miałam wątpliwości, w jaki sposób miało to zabrzmieć.
Wierzyłam z całego serca, że chodziło mu o pocieszające słowa otuchy. Nie
mogłam tak czy inaczej wyrzucić z siebie myśli, że być może w ten sposób
narzekał na to, w jakim stanie się znajdowałam. Bądź co bądź miałam nadzieję na
odrobinę zrozumienia, więc trzymałam się tego pierwszego. Niall nie byłby aż
taki wredny, prawda? Co prawda miewał to w swoim zwyczaju, bywał zniechęcony do
niektórych rzeczy ale nie posunąłby się aż dotąd, nie?
Pokiwałam głową w odpowiedzi i z całych swoich sił
wytarłam mokre od łez policzki i liczyłam, że żadne kolejne nie popłyną. Mocno
pocałował mój policzek i wypuścił mnie ze swoich ramion gdy rzuciłam hasło, że
postawię wodę na herbatę. Chciałam iść drogą, o którą mnie poprosił i zebrać
się w sobie.
___
Oparłem się łokciami o kolana i ukryłem twarz w dłoniach,
analizując wszystko to co się stało. Wiedziałem, że Annie miała tendencję do
poddawania się swoim emocjom i przez pewien czas tego nie rozumiałem. Ba, póki
nie jestem taki sam, wciąż nie będę w stanie w żaden idealny sposób jej pomóc.
Nieprzyjemnym jest patrzenie, jak sama siebie męczy i nie potrafi nic z tym
zrobić. Jednocześnie momentami denerwujące, skoro nie jestem aż tak wrażliwy,
jak ona. Z całych sił próbuję zawsze podążać za jej tokiem myślenia, mimo wszystko
czasem nie nadążam. Tak czy inaczej nie byłem w stanie wyrzucić z siebie jej
słów, które wciąż dźwięczały mi w głowie. Ściągnąłem brwi i nie mogłem dojść do
tego, co miała na myśli. Może i nie było dobrym pomysłem pytanie jej o to
chwilę po tak intensywnym płakaniu – mówiła mi moja najbardziej wyrozumiała
strona, jednak byłem już w drodze do kuchni.
Chowała z powrotem do szafki pudełko z herbatą i
cierpliwie czekała, aż zagotuje się woda. Wyczuła moją obecność i delikatnie
odwróciła się do mnie, obdarowując mnie delikatnym uśmiechem walczącej ze sobą
dziewczyny. Przetarłem raz jeszcze twarz dłonią zanim usta same się otworzyły i
wypuściły słowa, które mój umysł sam ułożył w całość.
- Ann.. – odwróciła się
całkowicie do mnie. – Co miałaś na myśli mówiąc, że najbardziej się o mnie
martwisz?
Patrzyła na mnie dużymi oczyma przez chwilę, aż w końcu
spuściła wzrok i zagryzła na moment wargę. Coś nie dawało jej spokoju, to było
jasne.
- Po prostu no, martwię
się… - mruknęła, zerkając kontrolnie na czajnik i upewniając się, czy
przypadkiem woda wcześniej się nie zagotowała. Poczuła się niezręcznie, musiała
poprawić luźne kosmyki włosów i założyć je za swoje ucho.
- Ale dlaczego? –
oparłem się biodrem o blat niedaleko niej i czekałem, aż może coś odpowie. Była
okropnie zmieszana, unikała kontaktu wzrokowego ze mną. Coś było nie tak i bała
się powiedzieć. – Annie, obiecywaliśmy sobie szczerość.. – zacząłem.
Machinalnie pokiwała głową w zrozumieniu. Przełknęła głośno ślinę i widziałem,
jak powstrzymuje się od rozpłakania. Nie byłem w stanie powstrzymać swojej
ciekawości mimo tego, że zabijał mnie efekt, jaki wywołałem jednym pytaniem. W
końcu przymknęła na moment oczy i odetchnęła głęboko. Zanim cokolwiek
powiedziała zawahała się.
- Ale… Proszę, nie bądź
zły. – spojrzała mi prosto w oczy, ale
zaraz potem spuściła wzrok. Bała się mnie?
Mruknąłem ciche „oczywiście” i czekałem, aż zacznie mówić
dalej. Nie wiedziałem co się w ogóle działo. Ona była roztrzęsiona i wyglądała,
jakby bała się w ogóle do mnie o tym mówić. Ja za to potrzebowałem prawdy,
obojętnie jakiej.
- Martwię się, bo wciąż
się zmieniasz. – wypuściła z siebie słowa. Ściągnąłem brwi i nie rozumiałem, co
ma na myśli.
- Zmieniam się? Ciągle
jestem Niall, wszystko chyba jest dobrze… - odrobinę się uśmiechnąłem, ale
chyba nie o to jej chodziło.
- Boję się, że za
bardzo się pogubisz. – zaczęła niepewnie. – Wiem, wciąż jesteś Niallem którego
poznałam, ale nie dla wszystkich. Dla reszty.. dla fanów… - zaczęła wymachiwać
rękami, jakby miało jej to pomóc. - ..Dla nich jesteś najbardziej potulnym i
grzecznym członkiem One Direction. Dziewczyny kochają cię za akcent, za to jak
się ubierasz, za blond włosy… - wyliczała. Do czego ona zmierza? – Uważają, że
jesteś uroczy i troskliwy, jaki oczywiście jesteś… - pociągnęła nosem. – Ale
nie mają świadomości jaki jesteś w domu albo wśród znajomych, nie widzą cię
wulgarnego i aroganckiego w niektórych sytuacjach, nie widzą twojego
prawdziwego zachowania…
- Prawdziwego
zachowania? – spytałem, unosząc brwi.
- Niall, proszę cię…-
błagała, bym dał spokój z pytaniami, pretensjami. Ale w takim razie dlaczego
mówiła do mnie takie rzeczy?
- Sugerujesz, że jak
wychodzę z domu to automatycznie udaję inną osobę? – z moich ust wydostał się
uniesiony głos. Łzy zaczęły znowu kapać jej na ubranie, a mój oddech
przyspieszył ze złości, która we mnie narastała.
- Zrozum… One wszystkie
cię idealizują.. – próbowała.
- I to uważasz za złe?
Jeśli ktoś chce o mnie myśleć w samych superlatywach?! – nie mogłem powstrzymać
mieszanki nerwów i szoku, jakie się we mnie kotłowały. Jak ona mogła tak
myśleć?
- Każdy ma wady, Niall!
– odpowiedziała równie głośnym tonem, co mój. – Nie chcę, żebyś nakarmił
piskami i krzykami dziewczyn swoje ego, które potem nagle wyskakuje i mówi, że
jesteś królem świata! Ja nie jestem idealna, tak samo ty nie jesteś!
- Czyli co, każde twoje
wyznanie, że jestem idealny automatycznie teraz jest kłamstwem, tak? Dzięki
wielkie, kochanie! – krzyknąłem.
- Przecież wiesz, że
nie o to chodzi! – oburzyła się. Nie wycierała już policzków, tylko żywo
gestykulowała razem ze mną. – Twoi fani razem z mediami nie wiedzą, jaki jesteś
w domu! Nie mają pojęcia, że klniesz, bywasz nie miły, nie umiesz się odnaleźć
w niektórych sytuacjach…
- To może nie stawiaj
mnie w takich, w których nie mogę się odnaleźć! Może wtedy będę chociaż trochę
bardziej idealny! – Zamarła na moment i zamrugała, jakby nie wierząc w moje
słowa. Tak, powiedziałem je.
- Myślisz, że chcę,
żeby wszystkie gazety pisały o tym, jakim naprawdę jesteś psem na baby?! Jak
bardzo lubisz zwracać na siebie uwagę, kląć, żartować z ludzi?! Jak wierzysz
wszystkim, którzy po jednym wieczorze są twoimi rzekomymi przyjaciółmi, a tak
naprawdę tylko kochają twoje pieniądze i nazwisko?! Otwórz oczy, Niall! Nie
chcę, żebyś potem cierpiał, bo za dużo wyciekło do fanów!
- Super, teraz wszyscy
moi kumple są ze mną tylko dla tego, że mam pieniądze, tak?! A może w takim
razie chcesz do nich dołączyć?! Bo jestem aż takim nieudacznikiem w prywatnym
życiu, że własna dziewczyna nade mną się musi litować?! – krzyknąłem.
- Nie lituję się nad
tobą, tylko próbuję ci pomóc i być z tobą! Myślisz, że dlaczego się martwię?!
Bo nie chcę, żebyś potem żałował, że zaproponowałeś drinka przypadkowej fance!
- Och tak, bo jestem aż
takim lowelasem, że zdradzam cię nawet idąc z tobą na kolację! – Naprawdę byłem
aż taki głupi, jak ona myślała?
- Może najpierw
posłuchaj dobrze tego, co do ciebie mówię! Wiem, że jesteś mi wierny, ale to
nie zmienia natury i temperamentu, jakie masz! Lubisz zarywać do dziewczyn i
robić na nich wrażenie i oboje o tym doskonale wiemy, ale czy powstrzymuję cię
przed rozmowami?! Nie! Bo wiem, że nic dalej nie zrobisz, ufam ci!
- Jak widać nie! Skoro
uważasz, że się zaraz pogubię i będę egoistycznym dupkiem!
- Może już nim jesteś,
tylko tego nie widzisz! One Direction wykreowało cię dla ludzi na przyjaznego
Irlandczyka a nie wiedzą, że w tym jebanym momencie kłócisz się ze swoją
dziewczyną!
- To może pójdę ich
oświecę, co?! Jestem pewien, że wtedy fanki zaczną obarczać ciebie winą, a nie mnie! – krzyknąłem, zanim zdążyło
mi się zaświecić w głowie czerwone światło. Oboje zamilkliśmy na chwilę,
słyszałem jedynie swoje głębokie niespokojne oddechy i nerwowe bicie serca.
Byłem wściekły i nie powstrzymałem tych słów. Patrzyliśmy na siebie non stop,
nie zarejestrowałem nawet mrugania powiekami.
- Zobacz, co się z tobą
dzieje. Ile lasek ci dzisiaj powiedziało, że jesteś ich bogiem, co? Ile tysięcy
funtów wydałeś? – pytała, wywiercając we mnie dziury wzrokiem. Zacisnąłem
pięści i próbowałem kontrolować swoją złość, ale nie udawało się. – Martwię
się, bo zatracasz się w największym gównie!
- To się nie martw, bo
tylko jestem dla ciebie problemem! Dam sobie radę, nie musisz kontrolować
każdego mojego zachowania jak psycholog! Poszłabyś do prawdziwego ze swoim
życiem, a nie udawała właściwego dla mnie! Nie zapominajmy, kto przez godzinę
płakał bo nie może sam sobie ze sobą poradzić! – fuknąłem. Miałem dosyć
patrzenia, jak zmienia się jej wyraz twarzy i drżą jej wargi. Odwróciłem się od
niej i kilka razy siarczyście przekląłem, zanim zatrzasnąłem za sobą drzwi do
sypialni.
___
Zniknął mi sprzed oczu, zostawiając za sobą hałas. Nogi
nie chciały ruszyć się z miejsca, ręce zaczęły mi się trząść. Chciałam być
wyrozumiała wobec jego zachowania, próbowałam ale nie mogłam. Przynajmniej nie
w tamtej chwili. Drgnęłam w momencie, gdy usłyszałam huk z sypialni. A za nim
drugi. Wyżywał się na czymś, a ja tylko powoli trzęsłam się w przerażeniu. Byłam
zła, że tak łatwo dał się ponieść swojej dumie. To był dla mnie wystarczający
dowód, że miałam rację. Tylko dlaczego musiało dość do takiej kłótni?
Może momentami on miał rację. Sama już nie wiedziałam,
kto o co walczył i co z tego wyniósł. Świadoma byłam jedynie łez, które płynęły
w dół mojej twarzy. Obojętnie po czyjej stronie było właściwe zdanie, użył
bolesnych słów i to przez nie zmuszona byłam stłumić szloch dłonią. Czułam, że
w jego oczach w tym momencie byłam żałosna ze swoim płaczem, ale nie mogłam nic
na to poradzić. Był moim naturalnym odruchem, gdy zostałam zraniona w
jakikolwiek sposób, lecz dosadny.
Nie lubiłam się z nim spierać. Wiedziałam, że jeśli
chodzi o naszą dwójkę nie obejdzie się bez sporadycznych sprzeczek ale nigdy,
przenigdy nie życzyłam nam czegoś takiego. Zrobiło mi się przenikliwie zimno,
nie miałam siły po raz kolejny wstawiać wody na herbatę. Bałam się, że prawda
go przerazi. Zdenerwuje do tego stopnia, że będzie gotów wyjść z mieszkania i
nie wrócić. Nie mógł być aż tak uparty, nie wierzyłam w to.
Nie chciałam, żeby słyszał moje szlochy. Hamowałam swój
płacz jak umiałam, ale musiałam w końcu wyjść z kuchni. Wciąż pachniało w niej
jego złością i furią, jaką wywołała nasza wymiana zdań. Zignorowałam świecący
się ekran telefonu na stole i zabrałam jedynie koc z brzegu kanapy, zanim otworzyłam
drzwi tarasowe. Usiadłam na chłodnych deskach i oparłam się o szybę, zaraz jak
opatuliłam się szczelnie kocem. Zbędnie, bo i tak było mi zimno i
nieprzyjemnie.
Siedziałam i wpatrywałam się w pustą przestrzeń przed
sobą. Czułam się samotnie a fakt, że jako jedyna uważałam za prawdę to, co mu
wykrzyczałam w twarz nie polepszało mojego stanu. Bolało każde słowo, które
padło w moją stronę. Był taki nieugięty, stał na swoim i nie dawał dopuścić do
swojej świadomości mojego zdania. Nie próbował rozumieć, po prostu odbierał
sprzecznie każdy sygnał, który ode mnie był aktem wytłumaczenia lub troski o
niego. Rozrywały mnie od środka złość i żal, przykrość opanowała moją głowę i
serce, które już minuty temu otworzyło nową ranę. Ściśnięta w swoich własnych myślach,
skulona pod kocem zamarłam i zapragnęłam strzelić sobie w głowę, gdy nagle w
domu usłyszałam pewne kroki i szelest kluczy. Zaczęłam pod nosem szeptać w
modlitwie słowa „nie wychodź”, ale na próżno. Gdy się odwróciłam, zamykały się
drzwi wejściowe.
Zatopiłam twarz w rękach, mocno chwyciłam się za włosy i
byłam gotowa je sobie wyrwać. Nie wyszedł z mojego gardła krzyk ani szloch.
Drżały mi wargi i dłonie.
Próbowałam powtarzać sobie jego dobitne „Weź się w garść,
Ann”. Powoli wstałam z drewnianej podłogi i weszłam do środka. Zastanawiałam
się, co mi pomoże. Nie mogłam wyolbrzymiać swojego złego stanu, bo poczułabym
się żałośnie i zaczęłabym całkowicie przyznawać mu rację. Musiałam choć trochę
wykrzesać z siebie siły i energii, by wróciła silna Holmes. Chciałam to zrobić
nie dla siebie, bo nie udałoby się a dla Nialla, by chociaż mógł kiedyś
usłyszeć, że próbowałam się podnieść właśnie dla niego.
Zostawiłam koc na kanapie i weszłam znów do kuchni
starając się zapomnieć o tym, że jestem całkowicie sama. Znów postawiłam wodę
na herbatę ale i potrzebowałam zastrzyku pocieszenia, znanego jako hormon
szczęścia. Przeszukawszy szafki nie znalazłam ani jednej tabliczki czekolady,
za to na blacie wylądowały między innymi mąka, mleko i kakao. Wpadły do kubka
razem z dwiema łzami, które jako ostatnie skapnęły z moich policzków.
Z drugiej strony, co mi po byciu twardą? Jeśli jest taki przesycony
swoją wyższością to uzna, że w takim razie nie zranił mnie tak mocno i nie ma
się czym przejmować. – pomyślałam, co skończyło się głośnym trzaśnięciem
drzwiczek mikrofalówki.
- Co za idiota,
cholerny hipokryta. – powiedziałam na głos mając nadzieję, że sprawi mi to ulgę.
Pociągnęłam nosem i głośno wypuściłam z
siebie powietrze. Targały mną chyba wszystkie możliwe emocje, byłam
jednocześnie przybita i na granicy kolejnego załamania, ale i wściekła i pełna
odrazy w stosunku do niego.
W kubku z gorącym, ekspresowym brownie wylądowała
łyżeczka. Wrzątek, którym zalewałam herbatę wylądował częściowo na moich dwóch
palcach, co wywołało serię wiązanek z moich ust. Byłam zła, że do tego stopnia
rozproszył mnie fizycznie i emocjonalnie. Na plus była ilość niezadowolenia w
moich żyłach, bo przez nie prawie w ogóle nie czułam bólu poparzonej skóry.
Profilaktycznie więc schłodziłam zimną wodą i zapomniałam o niefortunnym
błędzie.
Ułożyłam się na kanapie przed włączonym telewizorem i
zawinęłam w wełniane przykrycie. Gdy już myślałam, że złość wypaliła każde
najmniejsze, zabijające myśli.. popełniłam błąd. Jak drobne igiełki zaczęły się
znów wbijać we mnie, do głowy od nowa wchodziły słowa, które padły z jego ust
oraz wątpliwości, czy nie powinnam była wcześniej z nim o tym porozmawiać.
Bolało wystarczająco mocno, bym zapomniała o swojej chwilowej pewności siebie i
znowu się rozpłakała ze słabości. Powtórka jednego z moich ulubionych filmów na
pierwszym kanale nie poprawiła mojego samopoczucia, ale pozwoliła na trwanie w
jednej pozycji przez kilka godzin, aż świat uciekł sprzed oczu.
____
Robiłem wszystko, żeby cicho wejść do domu. Było wcześnie
rano, byłem niemalże pewien, że spała – nie chciałem jej obudzić. Chyba nigdy w
życiu nie myślałem tyle czasu o sobie, co było w pewien sposób dziwne i…
nieswoje. Nieczęsto zastanawiałem się nad wszystkim co się dzieje, po prostu
różne rzeczy miały miejsce i nie kwestionowałem tego.
Wiedziałem, że powiedziałem o kilka słów za dużo.
Pamiętałem, jak bardzo ją nimi zraniłem. Zdawałem sobie sprawę, że w ciągu
jednej nocy tyle rzeczy może się rozjaśnić w głowie. Nie rozumiałem w stu
procentach, co miała na myśli. Nie potrafiłem postawić siebie w jej sytuacji,
mimo że starałam się wiele razy w ciągu ostatnich kilku godzin.
Zdjąłem buty i zobaczyłem, że leży skulona na kanapie.
Wciąż włączony był telewizor, stolik pełen był opakowań po słodyczach, brudnych
naczyń. Musiała naprawdę to przeżyć, skoro wrzuciła w siebie tyle jedzenia.
- Niall? – podniosła
głowę i spojrzała w moją stronę. Jej oczy były spuchnięte, twarz całkowicie
blada. Westchnęła wręcz z ulgą, zanim ziewnęła i przybrała bardzo zmartwiony
wyraz. – Martw…. – zaczęła, ale urwała. Najwidoczniej przypomniała sobie,
jakimi słowami skończyła się wczorajsza gorączkowa wymiana zdań. Spuściła głowę
i zrzuciła z siebie koc; zaczęła sprzątać bałagan ze stolika nawet na mnie nie
zerkając.
Poszła do kuchni. Chwilę się zawahałem, aż w końcu
poszedłem za nią. Stała oparta o blat ale gdy usłyszała, że wchodzę od razu
zaczęła wyrzucać śmiecie.
- Nie bądź na mnie zła…
- powiedziałem cicho, podchodząc do niej. Okropnie nie lubiłem być z nią
skłócony, nienawidziłem faktu, że przeze mnie czuła się zraniona.
- Ja? Skądże. –
zaśmiała się z widocznym sarkazmem.
- Annie, proszę…
- O co? – od razu się
do mnie odwróciła. Przeszywała mnie wzrokiem, szukała czegoś w moich oczach.
Mogłem tylko zgadywać, czego. Gdy przez chwilę nic nie mówiłem, pokręciła
zrezygnowana głową i zaczęła układać brudne naczynia w zmywarce.
- Ja… - przełknąłem
ślinę. Wciąż nie byłem pewien, czy rozumiem cokolwiek z tego, co zauważyła w
mojej osobowości. – Przepraszam. Nie powinienem był w taki sposób do ciebie
mówić, przepraszam. – powiedziałem. Nie przerywała swoich czynności, zaczęła
sprzątać ogólny nieład w kuchni ze spuszczonym wzrokiem.
- Poprosiłeś mnie
kiedyś, żebym nigdy nie przepraszała za to, że płaczę. Dlatego nie będę. –
mruknęła pod nosem.
- Wcale tego nie
oczekuję…
- Wyglądałeś na mocno
wkurzonego, że znowu to robię. Tylko mówię. – odparła, zerkając na mnie kątem
oka. Zaczęła nalewać do czajnika wodę, przygotowała sobie czysty kubek i
wsypała dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej. Była całkowicie bez energii,
wszystkie jej kończyny były wiotkie i ledwo stała na nogach. – Co teraz robimy?
Tobie się nie podoba to, co powiedziałam, czyli prawda. Ja też mam swoje
powody, by być złą. – odwróciła się całkowicie do mnie. Oparła się o szafkę i
skrzyżowała ręce na piersi.
- Nie zmienię tego kim
jestem, Annie. – byłem pewien tych słów. Nie byłem w stanie od tak zmienić
moich wszystkich zachowań i przyzwyczajeń.
- Nie chcę, żebyś się
zmieniał, bo nie byłbyś sobą. Otwórz tylko oczy, bo za dużo negatywnej uwagi na
siebie zwrócisz. W tym moją. – odpowiedziała, pokiwałem jedynie głową. – Nie
wypieraj się od razu, tylko spróbuj zrozumieć, to nie jest takie trudne. –
dodała. Przeczesałem rękami włosy i westchnąłem, próbując to wszystko ogarnąć.
– Jestem tu nie po to, żeby wytykać ci błędy, tylko wspierać. Jeśli nie
dopuścisz tego do świadomości, nie pomogę ci. – westchnęła. - Jesteś i zawsze
będziesz tym uroczym i zabawnym chłopakiem, którego urok i aparycja zwalają na
kolana. Zależy mi, by opinia publiczna nie zamieszała ci w głowie i żebyś nie
musiał udawać kogoś, kim nie jesteś. – dokończyła. Jej głos z każdym słowem
stawał się nieco łagodniejszy, być może również żałowała niektórych słów.
Sięgnęła po kawałek ręcznika papierowego i wyczyściła
nos. Wydawało mi się, że rozumiałem jej intencje, a już na pewno starałem się
je pojąć. Ostrożnie podszedłem do niej o tych kilka kroków i nie zważając na
jej początkowo sztywne ciało, przytuliłem ją do siebie mocno.
- Naprawdę jestem
wdzięczny za twoją troskę, tylko po prostu czasem niewiele rozumiem. – rękoma
objąłem jej głowę, delikatnie położyła swoje dłonie gdzieś na moich plecach.
- Nie, my zwyczajnie
jesteśmy na swój sposób uparci. – mruknęła, na co pokiwałem w zrozumieniu
głową. W tym miała całkowitą rację, nie mogłem się nie zgodzić. Głęboko
westchnęła w moich ramionach i powoli odsunęła się, zdążyłem jeszcze tylko
ucałować jej czoło. Dokończyła swoją mocno pachnącą kawę i przez chwilę
krzątała się jeszcze po kuchni. Wciąż nie mogłem wyrzucić z pamięci ulgi, jaką
wyraźnie przeżyła gdy wróciłem do domu.
- Przepraszam, że się
musiałaś martwić w nocy. – To naprawdę musiało być dla niej ważne, chyba
dopiero zacząłem przyzwyczajać się do faktu, że bardziej obchodzi ją dobro
wszystkich innych, niż jej własne. Wciąż uczyłem się wielkości jej serca, o
którym mimo tak długiego czasu razem jeszcze nie wiedziałem wszystkiego, nie
pojmowałem wielu rzeczy.
- Rozumiem Niall.
Potrzebowałeś ciszy, a nie czepiającej się dziewczyny za ścianą. – słabo się
uśmiechnęła, co tak naprawdę łamało mi kości. Obojętnie jaką ulgę zrobiła mi
chwila samotności, jej samoocena mnie bolała. Cieszyłem się z jej świadomości i
zrozumienia sytuacji, ale mimo wszystko, mimo najmniejszej porcji złości jaką w
sobie miałem, nie zasługiwała na takie myślenie o sobie. Nie chciałem, by czuła
się jak ktoś bezużyteczny i denerwujący. – Nie musisz mi mówić co robiłeś,
gdzie byłeś. – dodała i odwróciła ode mnie głowę, najwyraźniej walcząc ze swoją
zdradliwą mimiką twarzy.
- Ale chcę, żeby
wszystko było jasne. Poszedłem do sklepu po piwo i całą noc spędziłem w naszym
parku. – powiedziałem zgodnie z prawdą. Inna sprawa, że piwo po trzech łykach
wyrzuciłem z braku smaku, a przechadzka po znanych mi dobrze alejkach
przywołała tyle wspólnych wspomnień z nocnych spacerów, że zasnąłem na ławce z
myślami o tym wszystkim, co mi wyrzuciła.
Przytaknęła, najwyraźniej zadowolona z mojej upartej
chęci do bycia szczerym. Miałem ogromną nadzieję, że choć trochę ją tymi
słowami uspokoiłem.
- Masz dziś jakieś
spotkanie? – spytała po chwili całkowitej, lecz nie niezręcznej ciszy. Jej głos
wciąż był słaby, ale już mniej przerażony.
- Nie wiem, możliwe.
Muszę zadzwonić do kogoś i się upewnić, co i kiedy. – odparłem, przypominając
sobie o zostawionym wieczorem w salonie telefonie. – Jedziesz robić zdjęcia do
tej kampanii reklamowej? – wiedziałem, że tygodniami czekała na znak, że
zgodzili się na jej współpracę przy projekcie. Była bardzo podekscytowana na
obcowanie z ludźmi sztuki, bo to sam dyrektor Brytyjskiego Muzeum ogłosił coś w
rodzaju naboru na fotografa dla ich najnowszej wystawy.
- Nie. – westchnęła,
tym razem bardzo ponuro. – Wczoraj dostałam maila, że znaleźli kogoś innego, z
„lepszym podejściem do tematu”. – pokazała palcami cudzysłów i od razu
wiedziałem, że sprawiło jej to zawód i przykrość. – Poza tym nikt też nie chce
się poświęcić i w jakikolwiek sposób zaaranżować tych stu zdjęć, które tyle
czasu opracowywałam, zastanawiałam się nad nimi, numerowałam… - znów
westchnęła. Uniosła głowę i zamrugała kilka razy, jakby powstrzymując płacz. –
A mogła z tego wyjść naprawdę dobra wystawa, gdyby chociaż ktoś chciał
zrozumieć problem szarości i kontrastów na świecie. – dokończyła, wyraźnie
zasmucona. Nie miałem wątpliwości, że takie wieści zaczęły prowadzić do jej
wczorajszego załamania. – Próbuję teraz sprzedać chociaż parę zdjęć z tych
dwóch imprez muzycznych, ale wszędzie mam pod górkę.
Oczywiście, że nie czułem się dobrze słysząc, jak jej
kariera również ma moment w kompletnym dołku.
- Wiesz, że zawsze
możesz robić u nas zdjęcia, albo u… - zacząłem po raz kolejny proponować.
- Wiem, Niall. Ale
obojętnie jak bardzo kocham i was i robienie zdjęć, nie chcę zarabiać na moim,
w gruncie rzeczy, prywatnym życiu. Nie czułabym się z tym dobrze. Doceniam to,
że możesz mi pomóc, naprawdę.
- Ale chcesz dojść do
swojego szczytu o własnych siłach, tak jak cię nauczono. – dokończyłem za nią,
uśmiechając się lekko. Pokiwała głową i ściągnęła do środka usta, zdając sobie
sprawę również z mojego pojęcia o sytuacji. – Jeśli kiedyś zdarzy mi się
chociaż na moment zapomnieć, że jesteś najlepszą osobą jaką spotkałem w życiu,
przywal mi. – uśmiechnąłem się lekko i obserwowałem, jak odwzajemnia wyraz
twarzy. Zaczęła wycofywać się do salonu z kubkiem w ręku i gdy mijała mnie,
druga dłoń wylądowała prosto na moim policzku razem z głośnym plaśnięciem.
- To za wczoraj. –
uniosła wyżej kąciki ust i po chwili ucałowała palącą skórę koło mojego nosa.
Nie zaczepiłem jej w
odwecie tylko dlatego, że niosła kubek z gorącą kawą.
__________________________
Piszcie w komentarzach, jeśli czegoś Wam tu brakuje, o czymś chcielibyście przeczytać lub po prostu, jeśli Wam się podoba i chcecie się ze mną podzielić swoimi wrażeniami :)
jestem tutaj:
ask.fm/manny96
tt @maryb96
tt ANNIE HOLMES @AnnieOHolmes
mannien.tumblr.com
Love x