Czy Wam też tak bardzo szybko minął ten rok? Mi niestety tak, no ale nic już na to nie poradzę. Pozostaje cieszyć się, że został jedynie tydzień szkoły... i dwa miesiące wolności. :)
Dzisiejszy rozdział nie jest idealny. Ba, żaden nie jest. Ale potrzebowałam, żeby był właśnie taki a nie inny.
I o to chyba powinno chodzić, prawda? Bym sama była zadowolona z tego, co publikuję.
Czy jestem zadowolona? Trudno mi powiedzieć. Pewna jedynie jestem łez, które mi spływały po twarzy
w pewnym momencie. Staram się naprawdę szczerze pisać i dobrze o tym wiecie.
Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy są.. również tym, którzy ujawniają się na twitterze, zadają pytania na asku no i oczywiście komentują pod rozdziałem - jesteście wspaniali. Od zawsze moim marzeniem było posiadanie choć garstki osób, które doceniałyby moją pracę.. a Wy to marzenie spełniacie codziennie :)
Uwielbiam Was! Możecie się do mnie odzywać wszędzie, z każdymi wątami jakie macie.
Buziaki!
Są
takie dni, kiedy zmęczenie znacznie wykracza poza pewną dozwoloną dla organizmu
granicę. Umysł pracuje na najwyższych obrotach podczas każdej sekundy a całe
ciało mu wtóruje. Wieczorami łzy same chcą lecieć, złość ogarnia duszę a
wulgaryzmy już jak landrynki ślizgają się po języku. Do tego wszystkiego
dochodzi negatywna samoocena, powracają wszystkie problemy z jakimi borykałam
się w przeszłości. Przeogromna niechęć do spoglądania w lustro, obrzydzenie na
widok własnej figury. Desperacja, by czuć się jak najlepiej i najpewniej a
jednocześnie schować wszystko to, czego się w sobie nie cierpi.
Gdy uchyliłam powieki czułam się nieżywa. Moje ciało było
tak obolałe ze zmęczenia, że nie mogłam nawet drgnąć żadną z kończyn. Zazwyczaj
delikatna skóra pod oczami ciągnęła mnie i piekła co oznaczało, że nie
przyśniły mi się łzy na dobranoc przy okazji niezmytego makijażu. Gorąco mi było pod warstwą białej kołdry, ale
nie zsunęłam jej z siebie. Zdołałam jedynie uchylić odrobinę powieki by
zorientować się chociażby w porze dnia. Słońce wpadało do sypialni przez szparę
między jasnymi zasłonami i rozświetlało pomieszczenie, w którym panował jeszcze
niemały bałagan. Próbowałam przypomnieć sobie, którą część tygodnia dzisiaj
mamy. W procesie myślenia ściągnęłam brwi, co automatycznie wywołało ból głowy.
Sięgnęłam pamięcią wstecz, bo być może pomogłoby mi to wrócić całkowicie do
rzeczywistości.
Wczorajszego wieczoru… tak, wczoraj była niedziela. Po
kolejnym dniu intensywnej pracy, jeżdżeniu w różne miejsca i złoszczeniu się na
wszystko, dotarłam na trzeci z rzędu koncert na stadionie Wembley, czyli
niezbyt daleko od domu. Przynajmniej nie w porównaniu z powiedzmy Edynburgiem.
Zgodnie z obietnicą i własnym poczuciem obowiązku towarzyszyłam mu podczas nad
wyraz ważnych koncertów, tak samo jak to zrobiłam podczas koncertowania w
Dublinie.
Rozmyślania przerwane zostały przez donośny dzwonek
telefonu, który powoli zaczynał mnie denerwować. Nie wspominając o fakcie, że
dawno już zaczęłam mylić dźwięk budzika z dzwoniącą komórką i odwrotnie.
Zacisnęłam mocniej oczy zanim sięgnęłam po czarny aparat, który okazał się
przypomnieć mi o ważnej rzeczy.
Mama
– chemia we wtorek rano. Zadzwonić.
Niestety doprowadziłam
siebie do takiego stanu, że urządzenie musiało mi mówić kiedy koniecznie muszę
zadzwonić do kobiety, która mnie potrzebuje. To sprawiało, że momentami czułam
się jak najokropniejsza córka pod słońcem. Zerknęłam na zegar w telefonie,
który jak się okazało wskazywał dużo po dwunastej. Można powiedzieć, że nieźle
pospałam. Ale co z tego, jeśli był to niespokojny sen? W obliczu takiego
natłoku pracy i myśli nie sposób odpocząć po jednej dłuższej nocy, czyż nie?
- Nie martw się,
dzwoniłem do niej dziś rano. Czuje się w miarę dobrze, prosiła żebyś najpierw
doprowadziła siebie do stanu używalności, zanim porozmawiacie. – usłyszałam w
progu drzwi, jak mi się wydawało. Ciepły głos, który wcale nie był zaspany –
widocznie ekscytacja i duma nie pozwoliły mu na dłuższe drzemanie, które tak
uwielbiał. Nie odwróciłam się w jego stronę, bo zwyczajnie nie miałam siły –
dlatego pokiwałam jedynie głową i odłożyłam telefon na szafkę nocną.
Słyszałam, jak przeciągle ziewnął. Do mojego nosa dostał
się zapach kawy, którą jak się okazało przyniósł z popularnej kawiarni
oddalonej od domu o pięć minut drogi piechotą. Zmarszczyłam go – w ciągu
ostatnich kilku dni wypiłam jej więcej, niż mamy chyba kubków w domu. Zerknęłam
przez ramię by zobaczyć, że na materacu obok mnie położył tekturową podstawkę
na dwa kubki i talerzyk z świeżo wyglądającym rogalikiem. Oparł się na boku za
moimi plecami i delikatnie przyłożył usta do nagiego ramienia, na którym nie leżałam.
- Przejdzie ci przez
gardło chociaż herbata? – spytał. Znów pokiwałam głową i nie ruszyłam się ze
swojej pozycji. – Przyniosłem ci zieloną z jaśminem i pomarańczą. – mruknął.
Przymknęłam powieki ze świadomością, że doskonale wiedział o moim beznadziejnym
stanie. Mimo, że w ostatnim czasie oboje byliśmy zajęci musiał co nieco
dostrzec, skoro mieszkamy pod jednym dachem. Przełknęłam ślinę i powoli
przewróciłam się na plecy, skrzywiając się przy tym z braku wystarczającej
pomocy w mięśniach. Przetarłam oczy zapominając kompletnie o tym, że jak oderwę
dłonie od powiek zastanę nic innego jak jeszcze gorsze, czarne smugi.
- Shit. – przeklęłam
pod nosem czując, że resztki tuszu dostały się gdzieś głębiej do oka i wywołały
tym samym okropne uczucie szczypania. Jęknęłam z niezadowolenia i zaczęłam wykopywać
się spod ciężkiej kołdry. Pomógł mi i odciągnął ją na swoją stronę. Szłam
prawie na pamięć do łazienki, której jasne oświetlenie i tak zabiłoby mój wzrok
w takim stanie. Wymacałam kran i robiłam wszystko, by chociaż odrobinę sobie
ulżyć. – Fuck, fuck, fuck… - mruczałam pod nosem. Nieprzyjemne uczucie
zamieniało się w ból. Nie było mowy o tym, żebym sama szybko znalazła balsam do
demakijażu, który stał na półce obok wacików. Zanim wywąchałabym właściwy
kosmetyk, wypaliłoby mi już oczy. – Niall, pomóż mi! – powiedziałam głośniej,
wręcz wychrypiałam. Słyszałam uginające się łóżko i jego kroki. – Błagam, na
półce stoi biała buteleczka Vichy… - prosiłam.
- Dam ci pod warunkiem,
że zjesz chociaż tego rogalika. – wtrącił, a we mnie urosły niedowierzanie,
złość
i jednocześnie panika.
i jednocześnie panika.
- Żartujesz sobie ze
mnie? Potrzebuję zmyć to gówno z moich oczu a ty mi mówisz o jedzeniu? –
zezłościłam się. Nie miałam ochoty jeść. Natłok myśli wyżarł wszelkie chęci
połykania posiłków. Nie przeszkadzało mi to, wręcz było na rękę. Nie przejmowałam
się czymś, o czym myślałam automatycznie po zerknięciu w lustro.
- Nie żartuję. Musisz
jeść, Ann. Jesteś cieniem siebie. – odparł. Gdyby nie fakt, że ciekły mi już
łzy
z podrażnienia oczu, popłynęłyby z niezadowolenia. Warknęłam sfrustrowana, zachowywałam się z pewnością jak nieposłuszne dziecko.
z podrażnienia oczu, popłynęłyby z niezadowolenia. Warknęłam sfrustrowana, zachowywałam się z pewnością jak nieposłuszne dziecko.
- Dobrze, zaraz go zjem.
– powiedziałam. W mojej prawej dłoni pojawił się wacik z już nałożonym
kosmetykiem, więc od razu potraktowałam nim swoje obolałe oczy. Chwilę zajęło
mi odetchnięcie z ulgą
i pozbycie się większości nieprzyjemnego szczypania. Przepłukałam raz jeszcze twarz wodą i wytarłszy ją ręcznikiem oparłam ręce na umywalce, nie mając siły na nic innego. Opuszczona głowa pozwalała mi jedynie na wpatrywanie się w śnieżnobiałą, obłą ceramikę. – Czy mógłbyś na chwilę wyjść? – spytałam, nawet na niego nie zerkając. Potrzebowałam chwili, żeby pomyśleć sama ze sobą. Czy może raczej rozmawiać ze swoim ciałem?
i pozbycie się większości nieprzyjemnego szczypania. Przepłukałam raz jeszcze twarz wodą i wytarłszy ją ręcznikiem oparłam ręce na umywalce, nie mając siły na nic innego. Opuszczona głowa pozwalała mi jedynie na wpatrywanie się w śnieżnobiałą, obłą ceramikę. – Czy mógłbyś na chwilę wyjść? – spytałam, nawet na niego nie zerkając. Potrzebowałam chwili, żeby pomyśleć sama ze sobą. Czy może raczej rozmawiać ze swoim ciałem?
- Nie, bo będziesz się ważyć.
– był zły i uparty. Denerwowało go moje nastawienie, to było oczywiste. Nie byłam
w stanie nic odpowiedzieć, jedynie moje emocje wypełzły po raz kolejny za
pośrednictwem ciepłej, słonej stróżki. – Wiem, że jesteś taka tylko w momentach
skrajnego wyczerpania, lub kiedy nic innego nie masz na głowie. – Dodał nieco
spokojniej, stonowanym głosem. W pewnym momencie złapał moje dłonie, które
mocno trzymały krawędzie umywalki. Owiał swoim oddechem mój kark i ucałował
moją skórę. – chcę, żebyś spojrzała teraz w lustro, to przed nami. – mruknął.
Nawet nie miał pojęcia ile mnie to może kosztować. Niechęć
do samej siebie która być może i była spowodowana kiepskim okresem, była bardzo
silna. Moja głowa wręcz zanurkowała jeszcze bardziej, nie chcąc pozwolić na tę
konfrontację.
- Proszę, Annie.
Krzywdzisz i siebie i mnie. – prawie szeptał. Uległam na sygnał, że sprawiam mu
ból. Nie obchodziło mnie moje samopoczucie ale to, że nie chciałam stracić
jego. W akompaniamencie kolejnych trzech łez uniosłam głowę i spojrzałam w
lustrzane odbicie. Przedstawiało szarą, zmęczoną postać, którą od tyłu obejmował
mój ideał. Nie byłam sobą, ale może byłam w drodze po swój właściwy obraz? –
Teraz proszę, posłuchaj co do ciebie mówię. Te tutaj… - przeniósł swoje dłonie
na mój brzuch i podwinął luźną koszulkę, która go zasłaniała. Przejechał delikatnie
palcami po odznaczających się żebrach tuż pod moimi piersiami i niżej. - … Nie
było ich widać tydzień temu, kochanie. I tak było w porządku. Twój piękny
brzuch… - przyłożył palce do niego, a ja przygryzłam wargę i powstrzymywałam
głośny szloch. Bolało. - …Był najpiękniejszy i najszczęśliwszy na świecie, gdy
jadłaś normalnie. Uwierz mi, śmiał się do mnie z każdym kęsem. – uśmiechnął się
półgębkiem a ja wypuszczałam tylko stróżki łez spod powiek. – Nieco niżej… -
dotknął mojego podbrzusza. - … Gęsią skórę miałaś jedynie wtedy, gdy cię
dotykałem. Nie wciąż, bo marzniesz. A marzniesz, bo nie jesz wystarczająco
dużo.
- Może wyglądam lepiej
teraz, skoro mogę porównywać się wreszcie do Palvin…- Samobójstwem było
wypowiedzenie tych słów. Nie mogłam ich powstrzymać. Tak samo nie wiedziałam co
zrobić, żeby jego oczy się nie szkliły.
- Nigdy, przenigdy nie
porównuj się do żadnej innej dziewczyny. Wygrywasz z każdą, Annie. Jedynie
tracisz samą siebie, bo wraz z ciałem umyka mi moja szczęśliwa Anne Olivia
Holmes. I wtedy zaczynam się zastanawiać co zrobiłem źle, skoro nie daję jej
szczęścia…
- Dajesz mi szczęście…
- próbowałam zaprotestować. Był moją miłością, moim światłem w tunelu, który
czasami robił się zbyt długi, tak jak teraz.
- No to spójrz na
siebie tak, jak ja to robię. Masz szarą twarz, nie widzę twoich
najpiękniejszych na świecie rumieńców, dzięki którym wiem co do mnie czujesz.
Skoro cię uszczęśliwiam to pokaż mi to. Wróć do siebie. – zaczął całować moją
szyję. – Chcę czuć, jak cała na mnie reagujesz, a nie tylko poszczególne fragmenty.
Chcę, żebyś znów była ciepła, kolorowa, pełna uśmiechu. Jesteś waleczna, daj
więc radę i bądź wciąż najlepszym wydaniem Annie nawet w trudnych chwilach. Pokaż
wszystkim, że żyjesz. Poczuj sama w sobie życie a nie każ mi udowadniać, że jesteś
warta każdej chwili szczęścia, jakie możesz czuć.
Kochałam go. Całym moim sercem kochałam mężczyznę który
pragnął mnie w mojej najlepszej wersji. Moją najlepszą wersją byłam ja sama,
która potrafiła czuć się dobrze ze sobą. Chciałam zapomnieć o tym co mnie nękało,
naprawdę. I z każdym jego pocałunkiem próbowałam, lecz łzy spływały wciąż
i wciąż. Dlatego potrzebowałam czegoś co bardziej przekonałoby mnie od pocałunku, muśnięć jego ust. Potrzebowałam jego ciepła, obecności, toteż zmusiłam go by oderwał się od mojej skóry i pozwolił mi utonąć w jego objęciach. Głowę przyciskałam do jego ramienia, masował ją swoją lewą dłonią. Drugą mocno przyciskał mnie do siebie. Mruczał co chwila jakieś spokojne, kojące słowo lub zwyczajnie całował mnie. Ukochał mnie najlepiej jak potrafił, wyciskając ze mnie coraz więcej zła, które skumulowało się gdzieś w żyłach jak skrzepy krwi. Z każdym oddechem upajałam się jeszcze bardziej domowym, jego zapachem. Łykałam dobro, jakim mnie obdarowywał. Chłonęłam każdy gram ciepła, by mógł dostatecznie ogrzać moje ciało.
i wciąż. Dlatego potrzebowałam czegoś co bardziej przekonałoby mnie od pocałunku, muśnięć jego ust. Potrzebowałam jego ciepła, obecności, toteż zmusiłam go by oderwał się od mojej skóry i pozwolił mi utonąć w jego objęciach. Głowę przyciskałam do jego ramienia, masował ją swoją lewą dłonią. Drugą mocno przyciskał mnie do siebie. Mruczał co chwila jakieś spokojne, kojące słowo lub zwyczajnie całował mnie. Ukochał mnie najlepiej jak potrafił, wyciskając ze mnie coraz więcej zła, które skumulowało się gdzieś w żyłach jak skrzepy krwi. Z każdym oddechem upajałam się jeszcze bardziej domowym, jego zapachem. Łykałam dobro, jakim mnie obdarowywał. Chłonęłam każdy gram ciepła, by mógł dostatecznie ogrzać moje ciało.
Westchnął głęboko i zadrżał a ja wiedziałam, że
powstrzymywał swoje wzruszenie. Naprawdę chciałam zrobić wszystko, bo go
uszczęśliwić. Ale wiedziałam też, że będzie szczęśliwy w momencie, gdy spojrzę
na siebie z jego perspektywy. Pokocham siebie tak samo, jak on mnie, choć
odrobinę. Lub przynajmniej zaakceptuję właściwy stan rzeczy.
- Chodź, mała. Herbata
ci ostygła. – mruknął, masując moje plecy. Oderwałam się od jego piersi
i pozwoliłam, by powycierał materiałem swojej koszulki moje mokre policzki i oczy. Pociągnął mnie ze sobą do sypialni. Gdy już miał pewność, że wygodnie siedzę oparta o kilka poduszek i mam ciepły kubek w jednej dłoni i jedzenie w drugiej, opadł na łóżku obok mnie. Chwycił swoje białe tekturowe naczynie z kawą i leżąc płasko zbliżał go do swoich ust.
i pozwoliłam, by powycierał materiałem swojej koszulki moje mokre policzki i oczy. Pociągnął mnie ze sobą do sypialni. Gdy już miał pewność, że wygodnie siedzę oparta o kilka poduszek i mam ciepły kubek w jednej dłoni i jedzenie w drugiej, opadł na łóżku obok mnie. Chwycił swoje białe tekturowe naczynie z kawą i leżąc płasko zbliżał go do swoich ust.
- Uważaj, bo… -
zaczęłam, ale nie zdążyłam. Brązowy napój rozlał się po jego twarzy i białym
ubraniu, skapnął również na pościel wokół niego. - … wieczko masz niedomknięte…
- dokończyłam. Spojrzał na mnie z uniesioną brwią, czymś co przechodzi z
pokolenia na pokolenie w rodzinie Horanów. Mimo wszystko nie mogłam powstrzymać
chichotu na ten widok. Zatkałam sobie usta croissantem, by nie mógł mnie
posądzić o wyśmiewanie. Jednak jego szeroki, szczęśliwy uśmiech gdy przeżuwałam
pieczywo, na tle ogromnej parującej plamy po kawie wyglądał na tyle pociesznie,
że śmiech sam wypływał z moich ust.
Supermarket w ciągu dnia, w poniedziałek, nie mógł być
zatłoczony. Dlatego też widząc potrzebę uzupełnienia pustek w szafkach i
lodówce, zaraz po tym jak ponarzekał na swoją nieuwagę i marnotractwo
jednolitych t-shirtów, wyciągnął mnie z domu.
Moje nogi powolnym krokiem sunęły po jasnej posadzce, gdy
przemierzaliśmy każdą alejkę. Mieliśmy swobodę zakupów, bo Tesco było niemalże
puste. O swobodzie wózka zbyt wiele bym jednak nie powiedziała – Niall wrzucał
o jedną paczkę czegoś za dużo, a ja musiałam odkładać to na półkę. Tak było też
z kilkoma butelkami mleka, które wylądowały na dnie koszyka.
- Niall, nie wypijemy
tyle mleka. – musiałam go upomnieć, a on kilka już metrów przede mną zatrzymał
się
i odwrócił do mnie.
i odwrócił do mnie.
- Dlaczego nie? Ty jesz
musli i Lucky Charms, ja… - zaczął się zastanawiać. – Oj wiesz, że to
przyzwyczajenie. W domu zawsze jest mleko, nie? – drążył. Uśmiechnęłam się
lekko i pokręciłam głową. Wyjęłam dwa z sześciu kartonów mleka i odstawiłam z
powrotem na półkę.
- Zobaczysz, że i tak
będę przynajmniej połowę jednego wylewała jak przekroczy datę ważności. –
próbowałam go wyminąć, ale przyciągnął mnie do siebie i zmusił do maszerowania
krok w krok z nim, co chwila cmokając mnie w czoło.
Za nami było już najgorsze, czyli wybieranie ilości
mrożonek i mięsa. Oboje spieraliśmy się o to, ile jest w stanie pomieścić
zamrażarka, ale nie było to nowością. Odetchnęłam z ulgą, gdy minęliśmy już
dział z lodówkami, bo faktycznie było mi zimniej niż zwykle. Nie chciałam, by
się zanadto martwił, dlatego sprawnie uporaliśmy się ze wszystkim, co wymaga
natychmiastowego chłodzenia. Uśmiechnęłam się do siebie na widok świeżej
dostawy owoców i warzyw. Ludzie mogą sobie pomyśleć o mnie w dziwny sposób, ale
mi zawsze to przypomina o świeżym jedzeniu prosto z drzewa na jakiejś
egzotycznej wyspie lub po prostu w ciepłym kraju. Momentalnie znalazłam się
przy ladzie z łubiankami truskawek, na które przyszedł w końcu sezon. Wybrałam najładniejszą
i od razu popędziłam do Nialla, by pochwalić się swoją zdobyczą. Wyglądał na
ucieszonego widokiem, jaki zastał – obojętnie czy było to spowodowane smacznym
owocem – afrodyzjakiem, czy moim uśmiechem na widok jedzenia.
- Weźmy coś dobrego na
zapiekankę, Zrobię nam na kolację taką dużą i bogatą. – poruszał sugestywnie
brwiami, a ja parsknęłam śmiechem. Przystałam na propozycję i wspólnie
znaleźliśmy najładniejsze pomidory, kolorowe papryki, pieczarki. Po chwilowym sporze
przekonałam go też do bakłażana i brokuł, których smaku powinien w końcu się
nauczyć.
Tylko zbierałam owoce do siateczek, a on robił za stałego
użytkownika wagi samoobsługowej. Jako, że na niej wyświetlone były obrazki to nie
narzekał na problemy z nazwami owoców, o których zdarzyło mu się nigdy nie
słyszeć.
- Co to za potwór? –
spytał, trzymając reklamówkę z czterema pomarańczowymi owocami. – Pomidory jakieś?
- Nie, to kaki. –
odparłam, przysuwając bliżej niego ciężki już wózek.
- Kaki? – uniósł brew.
- No kaki. Słodkie,
posmakuje ci. – w odpowiedzi wzruszył ramionami. Trącając mnie biodrem
przesunął mnie sprzed wózka i wyręczył w popychaniu go.
Gdy wkroczyliśmy do działu ze słodyczami, poczuł w sobie
powołanie króla. Zostawił zakupy na środku alejki razem ze mną, a ja sama
podziwiałam jak zbiera z prawie każdej półki jakieś smakołyki. Westchnęłam cicho
na jego podekscytowanie, choć sama nie byłam w stanie oderwać wzroku od wielu
rzeczy. Mój żołądek jakby na zawołanie zaczął dopominać się o sporą dawkę
kalorii, której dawno nie otrzymał. Rozejrzałam się wokół siebie i zatrzymałam
wzrok na regale najbliżej mnie, po mojej prawej. Nie mogłam nie wpuścić
uśmiechu na twarz, gdy przysuwałam się do pełnej półki. Usłyszał, jak wołam go
po imieniu i od razu do mnie podszedł, wrzucając po drodze do koszyka kilka
tabliczek czekolady, paczek cukierków i ciastek. Zbliżył się do mnie, a ja jego
pierś potraktowałam dwoma rodzinnymi opakowaniami oreo. Przytrzymał je, by nie
upadły a ja wykorzystałam okazję. Przyciągnęłam go do siebie za materiał koszulki
i mocno, przeciągle pocałowałam. Zasłużył na choć taką dozę fizycznej miłości
po tym, co musi ze mną przechodzić. I tak nie było to wystarczająco dużo, ale
póki co nie wiem co innego mogłabym mu dać, lub jak się odwdzięczyć. Holmes
musi nad sobą popracować.
- Kocham cię. –
powiedziałam, kiedy już oderwałam się od niego. Uśmiechnął się perliście i
cmoknął mnie raz jeszcze, odwzajemniając moje słowa. W momencie, gdy mieliśmy
odejść od regału złapał mnie za rękę
i skierował z powrotem tam, gdzie staliśmy.
i skierował z powrotem tam, gdzie staliśmy.
- Widziałaś to?
Cholera, szukałem tego przez kilka tygodni! – wskazał na duże opakowanie ze
spodem do ciasta zrobionym z dokładnie tych samych, pamiętnych ciastek. Zdjął
je z półki i zaczął podziwiać. – Szkoda, że nie zrobili gotowego ciasta. Moje ostatnie
wyszło całkiem ohydne… - mruknął. Wyjęłam mu pudełko z ręki i zwinnym ruchem
podrzuciłam do koszyka.
- Zrobię ci pyszne
ciasto oreo. – powiedziałam, co wywołało jego jeszcze bardziej zalotny uśmiech.
Przyciągnął mnie do siebie chwytając mnie w talii i ucałował zgięcie między
ramieniem a szyją, wywołując przy tym mój pisk.
Przeszliśmy przez resztę alejek zastanawiając się na
głos, czy czegoś jeszcze nam brakuje. Skończyło się na tym, że dwa razy
wracałam do przypraw, bo wzięliśmy nie to co trzeba a Niall spędzał już kolejną
minutę w dziale z artykułami higienicznymi. Zostawił mnie samą przy sokach z
ciężkim jak nie wiadomo co wózkiem i nie wpadł na to, że może gdybym pomogła mu
w znalezieniu tego czego szuka, byłoby o wiele szybciej. Kręgosłup powoli mi
wysiadał, jedyne o czym marzyłam to miękka kanapa
i przynajmniej pół godziny odpoczynku. Perspektywa dodatkowego sprzątania w domu po naszej kilkudniowej psychicznej nieobecności nie jarzyła mi się w kolorowych barwach, więc chciałam mieć to już za sobą. Powoli niecierpliwiłam się, przestępowałam z nogi na nogę. Może spotkał fanki? Ktoś go zaczepił? Dużo było możliwości, ale równie dobrze nie mógł się na coś zdecydować. Zebrałam w sobie siły i wiedząc, że ktoś mógłby z chęcią zabrać wolnostojący, pełny koszyk pociągnęłam go za sobą tam, gdzie zniknął blondyn. Ujrzałam jego oklapniętą czuprynę zaraz obok leków.
i przynajmniej pół godziny odpoczynku. Perspektywa dodatkowego sprzątania w domu po naszej kilkudniowej psychicznej nieobecności nie jarzyła mi się w kolorowych barwach, więc chciałam mieć to już za sobą. Powoli niecierpliwiłam się, przestępowałam z nogi na nogę. Może spotkał fanki? Ktoś go zaczepił? Dużo było możliwości, ale równie dobrze nie mógł się na coś zdecydować. Zebrałam w sobie siły i wiedząc, że ktoś mógłby z chęcią zabrać wolnostojący, pełny koszyk pociągnęłam go za sobą tam, gdzie zniknął blondyn. Ujrzałam jego oklapniętą czuprynę zaraz obok leków.
- Czego szukasz? – spytałam
odrobinę zniecierpliwiona. Po chwili pożałowałam w miarę głośnego tonu, którego
użyłam. Ugryzłam się w język zanim cokolwiek powiedziałam, bo najpierw musiałam
uporać się z niemałymi rumieńcami, jakie na sto procent wypłynęły na moje
policzki. W rękach trzymał kilka różnych paczek prezerwatyw i najwidoczniej
żadna wystarczająco mu nie odpowiadała. Uśmiechnął się wręcz złowieszczo widząc
moje zaczerwienienie. – Już? Wybrałeś? – musiałam lekko odchrząknąć, zanim
wypuściłam z gardła jakiekolwiek słowa.
- Nie.. Wolisz smakowe,
karbowane czy może… - zaczął wymieniać. Wiedział, że w miejscu publicznym
zdarza mi się zawstydzić w temacie seksu. Zrobił to celowo a ja nie mogłam nic
na to poradzić. Przechodząca obok starsza pani, która zaczęła wykładać towar po
drugiej stronie alejki wcale mi nie pomagała.
- Nie możesz… po prostu
się zdecydować? – zadałam pytanie. Kątem oka widziałam, jak kobieta zaczyna
zwracać uwagę na naszą rozmowę. Cudownie.
- Nie uczyli cię na
edukacji seksualnej, że wszystkie decyzje powinny być wspólne? – śmiał się ze
mnie, to było więcej niż oczywiste. Bawiła do moja niemoc wobec zawstydzenia,
jakie mną ogarnęło.
- A myślałam, że ten
etap szkolny ominąłeś. – mruknęłam zanim ugryzłam się w język, który potrafił
okazać się ostry jak żyletka w niektórych sytuacjach. Uniósł brew i zaskoczony
był moją sprytną reakcją. Zaczął znów mówić o rodzajach zabezpieczenia, jakie
leżą na półce więc jedyne co zrobiłam to westchnęłam
i podeszłam do regału. Zdjęłam z niego takie same dwie paczki klasycznych prezerwatyw, takich jakie ostatnio leżały w szufladzie w sypialni. Nie, nie jestem seksoholiczką. Robiłam wszystko by uniknąć kolejnej kompromitacji w supermarkecie. Wrzuciłam pudełka do koszyka i oddaliłam się kawałek dalej, znajdując kilka potrzebnych mi rzeczy. Dogonił mnie po chwili z pełnym wózkiem i zalotnie mrugnął, na co przewróciłam oczami. Całą drogę do kasy nie szczędził sobie komentarzy na temat naszych całych zakupów, włączając w to ostatnich dodanych przedmiotów. Nie wiedziałam czy parsknąć śmiechem na jego dziecinne, acz denerwujące zachowanie czy może pokazać mu, że nie zawsze on przejmuje kontrolę nad sytuacją. Doszliśmy do kasy i gdy zaczął wykładać zakupy na taśmę, rozejrzałam się wokoło. Tak jak myślałam, najpotrzebniejsze rzeczy znalazły swoje miejsce również i tutaj, tyle że obok gum do żucia i baterii. Zmuszając się do kamiennej, wręcz swawolnej miny zdjęłam z wieszaka plastikowe opakowanie i niemalże podłożyłam mu pod nos. Prawie zakrztusił się swoją śliną na widok różowego pudełeczka, a ja zalotnie mrugnęłam do niego.
i podeszłam do regału. Zdjęłam z niego takie same dwie paczki klasycznych prezerwatyw, takich jakie ostatnio leżały w szufladzie w sypialni. Nie, nie jestem seksoholiczką. Robiłam wszystko by uniknąć kolejnej kompromitacji w supermarkecie. Wrzuciłam pudełka do koszyka i oddaliłam się kawałek dalej, znajdując kilka potrzebnych mi rzeczy. Dogonił mnie po chwili z pełnym wózkiem i zalotnie mrugnął, na co przewróciłam oczami. Całą drogę do kasy nie szczędził sobie komentarzy na temat naszych całych zakupów, włączając w to ostatnich dodanych przedmiotów. Nie wiedziałam czy parsknąć śmiechem na jego dziecinne, acz denerwujące zachowanie czy może pokazać mu, że nie zawsze on przejmuje kontrolę nad sytuacją. Doszliśmy do kasy i gdy zaczął wykładać zakupy na taśmę, rozejrzałam się wokoło. Tak jak myślałam, najpotrzebniejsze rzeczy znalazły swoje miejsce również i tutaj, tyle że obok gum do żucia i baterii. Zmuszając się do kamiennej, wręcz swawolnej miny zdjęłam z wieszaka plastikowe opakowanie i niemalże podłożyłam mu pod nos. Prawie zakrztusił się swoją śliną na widok różowego pudełeczka, a ja zalotnie mrugnęłam do niego.
- Annie… Ty… Będziesz
go używać? – wydukał, robiąc do mnie ogromne oczy.
- Jesteś częściej w
trasie niż w domu. Trzeba jakoś zaspokajać swoje potrzeby, prawda kochanie? –
spytałam. To był wredny cios poniżej pasa, ale należało mu się. Wiedział jak
nie cierpię sytuacji podobnych do tej sprzed kilku minut. – Ty płacisz. –
dodałam na odchodne i cmoknęłam go w policzek.
Tak oto po pełnym załamania przedpołudniu, Niall
doprowadził mnie do potrzeby bycia choć przez chwilę i z premedytacją złośliwą.
Nigdy też nie powiedziałam, że użyję wibratora. Ale warto było postawić na
takie zagranie dla jego zakłopotania i nieogarniętego wyrazu twarzy. Czuł się
zmieszany i powoli żałował tego, w jaki sposób przeprowadził ze mną rozmowę na
intymny temat.
Oczywiście, że skończyło się na przytuleniu na zgodę i
otwarciu nowej paczki oreo. Nie potrafię go ranić nawet z premedytacją, ale
odcisk na jego ego został. I dobrze, samcom czasem się należy. Obojętnie jak
bardzo zapewniają o miłości i o tym, że jesteśmy piękne. My ich kochamy, oni
nas, ale zawsze ktoś musi dostać w kość bardziej. Jednym razem będzie to on,
innym ja. Taki urok bycia w związku, nie?
A przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
A przynajmniej takie odnoszę wrażenie.